Jednocześnie zaręczam, że cała reszta opowiadania jest wytworem wyłącznie mojej wyobraźni i powieść J. K. Rowling nie będzie więcej bezpośrednio plagiatowana.
~*~
-
Już
w porządku - mówiłam do dziewczyny leżącej w trawie. - Będzie
dobrze, zaraz zaniesiemy cię do zamku.
- Ale ja chcę do
domu - szepnęła. - Nie chcę już walczyć!
- Wiem -
odpowiedziałam, próbując nie wybuchnąć płaczem. - Wszystko
będzie dobrze, zobaczysz. - Przekonywałam bardziej siebie niż ją.
Klęcząc tak przy
rannej dziewczynie, zapomniałam o całym świecie, o tym, że
dookoła mnie wciąż toczy się wojna. Poczułam lekki powiew
wiatru, choć noc była bezwietrzna. Odwróciłam się w obawie, że
zaraz, nie wiadomo skąd, zaatakuje mnie jakiś śmierciożerca.
Jednak nic nie zauważyłam, przez moment sądziłam, że to może
Harry w swojej pelerynie niewidce choć raz chce wtajemniczyć mnie w
to, co zamierza uczynić, ale nie, to było przecież niemożliwe.
Złapałam drobną blondynkę za rękę i usiłowałam pozbyć się
niejasnego wrażenia, że zaraz stanie się coś okropnego.
Pięćdziesiąt
minut wcześniej Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, ogłosił,
że Harry ma godzinę, aby pojawić się w Zakazanym Lesie, w
przeciwnym razie bitwa rozpocznie się na nowo. Nie wiedziałam, co
zamierzał Potter, dlatego czym prędzej zajęłam się rannymi,
przenosząc ich do bezpieczniejszego miejsca niż błonia Hogwartu,
zrujnowanego Hogwartu. A wśród jego ruin było tylu martwych ludzi,
że nie miałam już nawet łez, by ich opłakiwać. Lavender, Colin,
Remus, Tonks, no i Fred... Żadne z nich nie zasłużyło na swój
los, na śmierć w tej bitwie. Polegli w chwale, ale ból po ich
stracie był nie do zniesienia. Nie mogłam zaakceptować myśli, że
w sklepie przy Pokątnej teraz będzie stał już tylko jeden
rudzielec, bez swojej wiernej, bliźniaczej kopii.
"Ale Harry
jeszcze żyje, Ginny, Harry żyje, jeszcze nic nie jest stracone,
Jego można pokonać..." - powtarzałam sobie w myślach,
walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Właśnie, Harry żyje,
ale nikt go nie widział od ponad godziny. Gdy nadeszła pora
wyznaczona przez czarnoksiężnika wszyscy zdolni do walki skupili
się w Wielkiej Sali, gotowi po raz kolejny stawić czoła armii
śrmierciożerców. Pięć minut, dziesięć, nic się nie działo, a
to oznaczało tylko jedno - Lord Voldemort otrzymał to, czego
pragnął, to, o co toczyła się cała wojna. Dostał Harry'ego.
Gdzieś jeszcze tliła się we mnie nadzieja, wiara, że to wszystko
zły sen, że Potter zaraz pocałuje mnie w policzek, a ja się
obudzę i z radością stwierdzę, że to tylko kolejny koszmar. Ale
to się nie działo, nie było pocałunku, nie było Harry'ego, był
tylko ten koszmar na jawie.
Po raz trzeci tej
nocy rozległ się magicznie wzmocniony głos Voldemorta, który stał
na skraju Zakazanego Lasu, podczas gdy my staliśmy na zniszczonym
dziedzińcu zamku.
-
Harry
Potter nie żyje - wypowiedział te słowa z triumfem, a ja zamarłam,
nie chciałam w to wierzyć, przecież on zawsze wychodził z tego
żywy! - Został zabity, gdy uciekał, ratując siebie, podczas gdy
wielu z was oddało za niego życie. Niesiemy wam jego ciało jako
dowód na to, że wasz bohater zginął. - We wszystko mogłam
uwierzyć, w jego śmierć, nawet w to, że mnie nie kochał, ale nie
to, że uciekł w ostatnim akcie. Nie, w to nikt z nas nie by nie
uwierzył, nikt z Gwardii Dumbledora, żaden z uczniów Hogwartu,
żaden nauczyciel. Nikt, kto znał naprawdę Harry'ego. Wiedzieliśmy,
że oddał życie, byśmy mogli w końcu pokonać Voldemorta. -
Zwyciężyliśmy - ciągnął dalej zadowolonym tonem. - Straciliście
połowę ludzi. Moi śmierciożercy przewyższają was liczebnie, a
Chłopca, Który Przeżył, już nie ma. Zakończmy tę wojnę.
Każdy, kto postanowi dalej walczyć, mężczyzna, kobieta czy
dziecko, zostanie uśmiercony, podobnie jak wszyscy członkowie jego
rodziny. - To nawet nie była groźba, to był rozkaz władcy.
Myślał, że wystarczy zabić Pottera, żebyśmy przestali walczyć.
Tak, bez niego nasze morale podupadły, nie byliśmy pewni, co mamy
robić, ale wiedzieliśmy jedno: albo pokonamy w końcu tego
samozwanća, albo zginiemy, tak jak Harry. - Wyjdźcie z zamku,
padnijcie przede mną na kolana, a daruję wam
życie.
Życie zachowają też wasi rodzice i wasze dzieci, wasi bracia i
wasze siostry. - "Nie zachowają" - pomyślałam. Fred nie
żyje, tego nawet sam Voldemort nie zmieni. - Przebaczę
wszystkim
i razem zbudujemy nowy świat.
Nowy
świat, w którym On będzie władcą? W którym lekcje Obrony Przed
Czarną Magią zastąpi czysta Czarna Magia? W którym głównym
celem każdego czarodzieja będzie zabijanie Bogu ducha winnych
mugoli? W którym każdy będzie musiał być mu posłuszny i swoje
życie uzależniać od jego humoru? Nie, taka wizja świata nikogo
nie satysfakcjonowała. Chciałam coś powiedzieć, ale głos uwiązł
mi w gardle. Chciałam zaprotestować, chciałam płakać, chciałam
krzyczeć, walczyć, pomścić wszystkich, którzy zginęli, pomścić
swoją miłość, ale nie mogłam... Staliśmy wszyscy przed zamkiem,
nikt nic nie powiedział, a ze strony Zakazanego Lasu zmierzał ku
nam pochód śmierciożerców, z Voldemortem na czele. Tuż za nim
szedł Hagrid, trzymając w swoich ramionach Harry'ego. "Więc
to naprawdę koniec?" - pomyślałam, patrząc na bezwładne
ciało Pottera. Powoli docierało do mnie, że to jednak prawda, że
tym razem się nie wywinął. Wiedziałam jedno, jego śmierć nie
mogła pójść na marne.
- NIE! - pierwszy
rozdzierający ciszę krzyk wydała profesor McGonagall, w odpowiedzi
na to usłyszał złowieszczy śmiech Bellatriks. Jeśli kogoś
nienawidziłam równie mocno, co Voldemorta, to właśnie jej.
- Nie! -
wykrzyknęła Hermiona.
- Nie! - wrzasnął
rozpaczliwie Ron.
- Harry! HARRY! - w
końcu i ja wydobyłam z siebie dźwięk, przepełniony bólem i
cierpieniem, jakiego nigdy wcześniej nie doznałam. W ciągu jednej
nocy straciłam brata i miłość, ten krzyk rozdzierał moją duszę.
Chwilę potem
wszyscy zaczęli krzyczeć, wyzywać śmierciożerców, Voldemorta, w
ten sposób sprzeciwiali się i próbowali ukoić swój ból.
-
CISZA!
– Voldemort nie wytrzymał tego żałobnego lamentu, nigdy nie
zrozumiał potęgi przyjaźni i miłości. Huknęło, błysnęło i
wszyscy umilkli. – Już po wszystkim! Złóż go u moich stóp,
Hagridzie, tam, gdzie jego miejsce!
Hagrid posłusznie
wykonał polecenie, ale położył Harry'ego z czcią i smutkiem -
tak, jak prawdziwego bohatera, którym niewątpliwie dla nas był.
–Widzicie?
– ciągnął Czarny Pan, chodząc wokół bruneta. - Harry Potter
nie żyje! Dotarło to do was w końcu, biedni naiwniacy? Był nikim!
Zawsze był tylko chłopcem, który żądał, by inni poświęcali
się za niego! - "Nieprawda!" - krzyknęłam w myślach.
Tyle razy ratował Hermionę, Rona, mnie, nigdy nie żądał
poświęcenia ze strony swoich przyjaciół, zawsze starał się ich
chronić, dlatego właśnie na spotkanie z Voldemortem poszedł sam.
"I zginął" - dodał cicho głosik w mojej głowie, choć
usilnie go uciszałam, żeby nie paść na kolana z rozpaczy.
–
Ciebie
pokonał! – wrzasnął Ron, a zaraz po nim reszta obrońców zamku.
Byłam mu wdzięczna za to, że ma odwagę cokolwiek powiedzieć, ja,
chociaż Tiara przydzieliła mnie do Gryffindoru, domu ludzi
odważnych, nie potrafiłam postawić się Temu, Który Zabił Moją
Miłość.
–
Został
zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni –
powiedział Voldemort. Kłamał, kłamał jak z nut. Harry zginął,
bo uznał to za potrzebne. – Zginął, próbując ratować własną
skórę…
Nagle
urwał, rozpętało się zamieszanie, ktoś krzyknął, coś huknęło,
a później ten ktoś jęknął z bólu. Odwróciłam się, to
Neville wyrwał się z tłumu i natarł na Voldemorta, lecz już padł
na ziemię, trafiony zaklęciem rozbrajającym. Voldemort ze śmiechem
odrzucił jego różdżkę. A więc nawet Neville miał więcej
odwagi niż ja.
–
I
któż to jest? – zapytał cicho głosem przypominającym syk węża.
– Kto zgłosił się na ochotnika, by pokazać, co stanie się z
każdym, kto będzie walczył nadal, choć bitwa jest już przegrana?
Bellatriks
parsknęła śmiechem. Miałam ochotę cisnąć w nią jakimś
niewybaczalnym zaklęciem, ale wciąż czułam się spraliżowana,
tylko myśli w mojej głowie huczały nieustannie.
–
Panie,
to Neville Longbottom! Chłopiec, który sprawiał tyle kłopotów
Carrowom! Syn tych aurorów, pamiętasz?
–
Ach
tak, pamiętam – rzekł Voldemort, patrząc z góry na Neville’a,
który podnosił się z ziemi, samotny na pasie ziemi niczyjej między
obrońcami zamku a śmierciożercami. – Ale ty chyba jesteś
czarodziejem czystej krwi, dzielny chłopcze, prawda?
Neville
stał przed nim bezbronny, z zaciśniętymi pięściami i ogniem w
oczach. Podczas tej bitwy pokazał, że jest prawdziwym Gryfonem. A
ja wciąż nie zrobiłam nic.
–
I
co z tego? – zapytał Longobottom, nie bardzo rozumiejąc, co z
tego wynika dla Voldemorta.
–
Okazałeś
męstwo i odwagę, masz szlachetne pochodzenie. Będziesz wspaniałym
śmierciożercą. Takich nam właśnie potrzeba, Neville’u
Longbottom. - No tak, właśnie o to mu chodziło. Zebrać jeszcze
potężniejszą armię, żeby zmieść wszystkich mugoli z
powierzchni ziemi. Przez chwilę nawet bałam się odpowiedzi
Neville'a, ale teraz się za to karcę. Jak mogłam nawet przez
krótki moment wątpić w jego przyjaźń i wierność?
–
Przyłączę
się do ciebie, kiedy piekło zamarznie – odrzekł, a potem
krzyknął: – Gwardia Dumbledore’a!
Odpowiedziały
mu bojowe okrzyki z tłumu, na który uciszające zaklęcia
Voldemorta najwyraźniej długo nie działały. Ja również
krzyczałam, w końcu byłam w stanie coś powiedzieć, ale
najwyraźniej tylko w tłumie, w którym nikt nie mógł mnie
dostrzec.
–
A więc dobrze – rzekł Voldemort, a w jego cichym, aksamitnym
głosie czaiła się groza
większa
od tej, którą budziły jego zaklęcia. – Skoro taki jest twój
wybór, Longbottom, zmienimy nieco nasz plan. Sam tego chciałeś.
Voldemort
machnął różdżką. Chwilę później z jednego z roztrzaskanych
okien zamku wyleciało coś przypominającego martwego ptaka i padło
na wyciągniętą dłoń Voldemorta. Chwycił to coś za wydłużony
koniec i potrząsnął. W powietrzu zachybotała pusta i wystrzępiona
Tiara Przydziału.
–W
Hogwarcie nie będzie już więcej Ceremonii Przydziału –
powiedział Voldemort. – Nie będzie już różnych domów.
Wszystkim wystarczy jedno godło, godło mojego szlachetnego przodka,
Salazara Slytherina. Prawda, Neville’u Longbottom?
Te
słowa nie były niczym nieprzewidywalnym, ale jednak zachwiały
większością z obrońców, szczególnie tych, którzy ze Slytherinu
nie pochodzili. Wszystko działo się szybko, Voldemort wycelował
różdżkę w Neville’a, który zesztywniał i znieruchomiał, a
potem wcisnął mu na głowę Tiarę Przydziału, tak że zakryła mu
oczy. Śmierciożercy od razu zareagowali, unieśli różdżki w
geście wierności swemu przywódcy.
–
Neville
pokaże nam teraz, co się stanie z każdym, kto będzie na tyle
głupi, by nadal mi się sprzeciwiać – rzekł Voldemort i krótkim
machnięciem różdżki sprawił, że Tiara Przydziału stanęła w
płomieniach.
Nie
mogłam na to patrzeć, Neville płonął jak żywa pochodnia, nie
mogąc się poruszyć. Chciałam krzyczeć, w końcu coś zrobić,
pokazać, że Neville nie jest jedynym, który się tak łatwo nie
podda, ale wtedy wiele rzeczy wydarzyło się równocześnie.
Usłyszeliśmy
wrzawę dochodzącą z odległych granic terenów szkolnych, jakby
setki ludzi wdzierało się przez niewidoczne mury i gnało w stronę
zamku, wydając wojenne okrzyki. Jednocześnie zza rogu zamku wyłonił
się Graup, rycząc: „HAGGER!", na co natychmiast
odpowiedziały rykiem olbrzymy Voldemorta i pobiegły ku niemu jak
rozwścieczone słonie, aż ziemia zadygotała. Potem rozległ się
tętent kopyt i brzdęknięcia cięciw, a na śmierciożerców spadł
deszcz strzał. Rozbiegli się z krzykiem. Neville się poruszył.
Jednym szybkim, płynnym ruchem uwolnił się spod Zaklęcia Pełnego
Porażenia Ciała. Płonąca Tiara Przydziału spadła mu z głowy, a
on wyciągnął z niej srebrny miecz z wysadzaną rubinami
rękojeścią… Miecz Gryffindora, pomyślałam, to znak, że nie
wszystko jeszcze skończone.
Jednym
ciosem odrąbał wielkiemu wężowi łeb, który śmignął wysoko w
powietrze, połyskując w świetle bijącym z sali wejściowej.
Voldemort otworzył usta, wydając z siebie okrzyk wściekłości,
którego nikt nie mógł usłyszeć, a cielsko Nagini opadło z
głuchym łoskotem u jego stóp…
Nagle
ktoś rzucił Zaklęcie Tarczy między Neville’a i Voldemorta,
zanim ten ostatni zdołał unieść różdżkę. Spojrzałam na
Hagrida, którego ręce były teraz puste. Jak? Hagrid ryknął z
niedowierzaniem:
–
HARRY!
HARRY… GDZIE JEST HARRY?!
Wokół
zamku zapanował chaos. Śmierciożercy pierzchali przed
nacierającymi centaurami, wszyscy umykali przed miażdżącymi
stopami olbrzymów, a bitewne okrzyki nadchodzących nie wiadomo skąd
posiłków nasilały się z każdą chwilą. Nad głowami olbrzymów
Voldemorta krążyły wielkie, skrzydlate stworzenia, testrale i
hipogryf Hardodziob, pazurami i dziobami atakując ich oczy, podczas
gdy Graup okładał ich pięściami.
Nie
wiedząc, co robię i nie do końca rozumiejąc, co tu się dzieje,
razem z innymi czarodziejami przemknęłam do sali wejściowej.
Voldemort też tam był, cofał się w kierunku Wielkiej Sali, wciąż
krzycząc coś do śmierciożerców i rzucając zaklęciami na prawo
i lewo, pomiędzy nim a Seamusem i Hanną znikąd pojawiały się
Zaklęcia Tarczy. Do mojej głowy dochodziły przeróżne myśli.
Harry pod peleryną? Czy to w ogóle możliwe?
Drzwi
sali szturmował co raz większy tłum, wszyscy chcieli walczyć,
odżyła w nich nadzieja. Nikt Harry'ego nie widział, ale chyba
wszyscy wiedzieli, że Chłopiec, Który Przeżył przeżył po raz
kolejny. Chciałam, żeby tak było. Ta myśl wlała we mnie nadzieję
i ogień potrzebny do walki.
W
sali wejściowej zaroiło się od skrzatów domowych, wrzeszczących
i wymachujących tasakami i nożami do krajania mięsa, a przewodził
im Stworek, który pokrzykiwał głosem ropuchy:
–
Do
boju! Do boju! Za mojego pana, obrońcę domowych skrzatów! W imię
mężnego Regulusa, do boju! Do boju z Czarnym Panem!
Rozwścieczone
skrzaty dźgały i chlastały nożami wrogów po kostkach i łydkach,
wszędzie roiło się od śmierciożerców padających pod samym
ciężarem mrowia obrońców zamku, wyciągających z ran groty
strzał, łapiących się za krwawiące łydki albo próbujących
uciec, ale daremnie, bo przy drzwiach frontowych wpadali prosto w
tłum nowo przybyłych.
Nagle
znalazłam się obok Hermiony i Luny, a naprzeciw nas stanęła
Bellatriks Lestrange. Byłyśmy kilkadziesiąt metrów od Voldemorta,
ale ważniejsza była ona. Wyrządziła chyba najwięcej krzywd ze
wszystkich śmierciożerców. Longobottomowie, Syriusz i setki innych
czarodziejów. Walczyłyśmy najdzielniej, jak mogłyśmy. W końcu
poczułam w sobie tę odwagę, za którą zostałam przydzielona do
Gryffindoru, ale w pewnym momencie Mordercze Zaklęcie minęło mnie
tylko o milimetry. To nieco zachwiało moją pewnością, ale
usłyszałam ukochany głos, choć nieco wściekły.
–
NIE
W MOJĄ CÓRKĘ, SUKO! - krzyknęła mama, a ja otworzyłam oczy ze
zdumienia. Zrzuciła pelerynę i biegła w kierunku Bellatriks, która
ryknęła śmiechem. Oj nie, śmianie się z mamy to najgorsze, co
można zrobić. - Z DROGI! – wrzasnęła na naszą trójkę i
wycelowała w Lestrange.
Różdżka
mamy ze świstem przecinała powietrze, drgała i wirowała
błyskawicznie, a szyderczy uśmiech spełzł z twarzy Bellatriks
Lestrange i zamienił się w grymas wściekłości. Z obu różdżek
raz po raz wytryskiwały strumienie światła, posadzka wokół nich
rozgrzała się i popękała – obie walczyły, by zabić.
–
Nie!
– krzyknęła mama, gdy podbiegło kilku uczniów, chcąc ją
wesprzeć. – Cofnąć się! Zostawcie ją mnie!
Widziałam
w jej oczach mord i choć nieco mnie to przeraziło, to rozumiałam
jej chęć zemsty. Tyle bólu, tyle strachu, tyle łez...
–
Co się stanie z twoimi dziećmi, kiedy cię zabiję?! – wrzasnęła
Bellatriks, a ja miałam ochotę sama wymierzyć sprawiedliwość. –
Kiedy mamusia połączy się ze swoim Fredziem?!
–
Już…
nigdy… nie tkniesz… moich… dzieci! – krzyknęła mama, a ja
wiedziałam, co będzie dalej.
Bellatriks
zaniosła się szyderczym śmiechem, a Zaklęcie mamy przemknęło
pod wyciągniętą ręką Bellatriks i ugodziło ją w pierś, prosto
w serce. Szyderczy śmiech Lestrange zamarł, oczy wyszły jej na
wierzch i zaledwie zrozumiała, co się stało, runęła na posadzkę.
Obserwujący walkę tłum ryknął z zachwytu, a Voldemort zawył z
wściekłości.
Moja
matka kogoś zabiła, moja matka zabiła Bellatriks Lestrange. To
było nie do pojęcia, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że w tej
wojnie już nic nie jest do pojęcia. Najważniejsze, że Bellatriks
już nikogo nie skrzywdzi. Potworna siła odrzuciła walczących z
Voldemortem i on sam w dzikiej furii kierował się w stronę mamy.
Krzyknęłam w myślach z przerażenia i próbowałam coś zrobić,
ale ktoś mnie uprzedził
–
Protego!
– rozległ się czyjś głos, a środek sali przedzieliła magiczna
tarcza.
Voldemort
rozejrzał się, szukając tego, kto rzucił zaklęcie. W tej samej
chwili Harry
zrzucił
z siebie pelerynę-niewidkę. Zamarłam. Czyli to prawda, moja
nadzieja nie była płonna. W tym samym momencie, w którym dotarło
do mnie, że Harry jednak żyje, on znów był w śmiertelnym
niebezpieczeństwie. Chciałam mu pomóc, chciałam go ocalić,
choćby za cenę własnego życia, ale zanim cokolwiek zrobiłam on
krzyknął:
–
Niech
nikt nie próbuje mi pomagać! Tak musi się to zakończyć. Tylko ja
i on.
Voldemort
zasyczał jak wąż, jego oczy zapłonęły czerwienią.
–
Potter
znowu kłamie! Przecież to nie w jego stylu! Kogo tym razem
wykorzystasz, by ratować własną skórę, Potter?
–
Nikogo.
Nie ma już horkruksów. Tylko ty i ja. Żaden nie może żyć, gdy
drugi przeżyje. A jeden z nas za chwilę odejdzie na zawsze… -
Zadrżałam, słysząc te słowa. Od dawna wiedziałam, że tak brzmi
przepowiednia, jednak teraz dotarło to do mnie z całą mocą. Harry
stoi sam naprzeciwko najpotężniejszego czarnoksiężnika w dziejach
Magii. Czy jest coś, co może go ocalić?
–
Jeden
z nas? – zadrwił Voldemort, cały spięty, jak wąż szykujący
się do skoku na ofiarę. – I myślisz, że znowu ci się uda?
Chłopcu, któremu przypadkiem udało się przeżyć, marionetce
Dumbledore’a, który pociągał za sznurki?
–
Nazywasz
przypadkiem to, że moja matka oddała życie, aby mnie ocalić?
Nazywasz przypadkiem to, że postanowiłem stawić ci czoła na tym
cmentarzu? I przypadkiem było to, że nie broniłem się tej nocy, a
jednak przeżyłem i powróciłem, by z tobą walczyć?
Nie
bronił się, nawet nie próbował, wiedział, że musi umrzeć, żeby
można było pokonać Voldemorta. To go ocaliło, jego szczerość i
miłość.
–
Same
przypadki! – krzyknął Voldemort, ale wciąż nie atakował, a
wszyscy zamarliśmy jak spetryfikowani, wstrzymując oddech. –
Miałeś po prostu szczęście! I zawsze chowałeś się za plecami
większych od siebie czarodziejów, pozwalając mi zabić ich zamiast
ciebie!
-
Tej nocy już nikogo nie zabijesz – powiedział Harry, gdy obaj
wciąż krążyli po kole, patrząc sobie w oczy. – Już nigdy nie
będziesz w stanie zabić żadnego z nich. Jeszcze tego nie pojąłeś?
Byłem gotów umrzeć, by powstrzymać cię od krzywdzenia tych
ludzi…
–
Ale
nie umarłeś!
–
Chciałem
umrzeć i to wystarczyło. Zrobiłem to samo, co moja matka.
Ochroniłem ich przed tobą. Nie zauważyłeś, że nie działają na
nich twoje zaklęcia? Nie możesz ich torturować. Nie możesz ich
tknąć. Nie nauczyłeś się niczego na własnych błędach, Riddle…
Harry
wszystkich nas ocalił, był w tym taki podobny do matki.
–
Jak
śmiesz…
–
Tak,
śmiem. Wiem o wielu sprawach, o których ty nie wiesz, Tomie Riddle.
O wielu bardzo ważnych sprawach. Chcesz poznać kilka z nich, zanim
popełnisz kolejny wielki błąd?
–
Mówisz
o miłości? – zapytał Voldemort szyderczym tonem. – O tym
ulubionym sloganie Dumbledore’a, o miłości, która według niego
jest silniejsza od śmierci, choć jego nie uratowała przed
runięciem z Wieży Astronomicznej i roztrzaskaniem się u jej stóp
jak stara lalka z wosku? O miłości, która nie powstrzymała mnie
od rozdeptania twojej matki jak karalucha? Ale tutaj jakoś nikt nie
kocha cię aż tak, Potter, by wybiec i zasłonić cię swoim ciałem.
Co cię teraz ochroni przed śmiercią?
Nikt?
Nikt?! Pierwsze o czym pomyślałam, gdy ten pojedynek się
rozpoczął, to ratowanie Harry'ego. Moje życie bez niego nie
miałoby żadnego sensu, zrozumiałam to, gdy zobaczyłam go
bezbronnego w ramionach Hagrida, ale wiedziałam, że to musi się
rozegrać między nimi. Mój fałszywy ruch mógłby wszystko zepsuć,
więc patrzyłam dalej na to, co się dzieje, z nadzieją, że już
za chwilę będzie po wszystkim, że będę mogła utonąć w jego
ramionach i liczyć na to, że zaczniemy jeszcze raz.
–
Jest
coś takiego – odrzekł Harry i obaj nadal krążyli wokół
siebie, nie spuszczając z siebie wzroku, uwikłani w siebie,
oddzieleni od siebie tylko tą jedną, ostatnią tajemnicą.
–
Jeśli
nie miłość ma cię tym razem ocalić – powiedział Voldemort –
to pewnie wierzysz, że masz w sobie jakąś magiczną moc, której
ja nie mam, albo broń potężniejszą od mojej?
–
Wierzę,
że mam jedno i drugie – odparł Harry , ale Voldemort natychmiast
zaczął się śmiać, a był to śmiech bardziej przerażający od
jego wściekłych wrzasków, śmiech opętańczy, całkowicie
pozbawiony humoru, toczący się złowrogim echem po Wielkiej Sali.
–
A
więc myślisz, że twoja magiczna moc jest większa od mojej? Od
mocy Lorda Voldemorta, znającego tajniki magii, o których nawet nie
marzył sam wielki Dumbledore?
–
Och,
marzył o nich – odrzekł Harry – ale wiedział więcej od
ciebie, wiedział dość, by nie zrobić tego, co ty zrobiłeś.
–
Bo
był słaby! Był za słaby, by posiąść to, co mogło być jego, a
będzie należało do mnie!
–
Mylisz
się, był po prostu od ciebie mądrzejszy. Był lepszym od ciebie
czarodziejem i lepszym człowiekiem.
–
To
ja sprawiłem, że umarł!
–
Tak
ci się wydaje, ale mylisz się.
Wszyscy
głęboko odetchnęliśmy, śmierć Dumbledore'a do tej pory owiana
była tajemnicą, a Harry chyba wiedział o czymś, o czym nie
wiedział już nikt inny.
–
DUMBLEDORE
NIE ŻYJE! – krzyknął Voldemort tak, jakby rzucał na Harry’ego
zaklęcie,
które miało mu sprawić straszliwy ból. – Jego ciało gnije w
marmurowym grobowcu
na
błoniach tego zamku! Widziałem je, Potter, i wiem, że Albus
Dumbledore nigdy nie
powróci!
–
Tak,
Dumbledore nie żyje – odparł spokojnie Harry – ale to nie ty go
zabiłeś. Sam wybrał sposób, w jaki umarł, wybrał go wiele
miesięcy przed swoją śmiercią, zaplanował wszystko z kimś, kogo
uważałeś za swojego sługę.
–
Cóż
to za dziecinne mrzonki? – zakpił Voldemort, ale wciąż nie
atakował, utkwiwszy swoje czerwone oczy w zielonych oczach
Harry’ego.
–
Severus
Snape nie był twoim sługą – rzekł Harry. – Snape był
człowiekiem Dumbledore’a. Był nim od samego początku, od chwili,
gdy zacząłeś gnębić moją matkę. A ty nigdy nie zdawałeś
sobie z tego sprawy, bo jednej rzeczy nie pojąłeś, Tomie Riddle.
Czy kiedykolwiek widziałeś patronusa Snape’a?
Voldemort
nie odpowiedział. Nadal krążyli wokół siebie jak dwa wilki,
zanim rzucą się na siebie.
–
Patronusem Snape’a była łania. Taka sama jak patronus mojej
matki, bo Snape kochał ją przez prawie całe życie, od czasu, gdy
jeszcze byli dziećmi. A powinieneś to zrozumieć - dodał, gdy
Voldemortowi zadrgały nozdrza – kiedy poprosił cię, abyś
darował jej życie.
–
Pożądał
jej, to wszystko, ale kiedy umarła, uznał, że przecież jest wiele
innych kobiet, o czystszej krwi, bardziej jego wartych…
Nie,
to nie w stylu Snape'a, można o nim mówić wszystko, ale był
człowiekiem honoru, więc jeśli kogoś kochał to na pewno całym
sercem i na zawsze.
–
Tak
ci powiedział, to zrozumiałe, bo był szpiegiem Dumbledore’a od
chwili, gdy jej zagroziłeś, przez cały czas działał przeciwko
tobie! Dumbledore był już umierającym człowiekiem, kiedy Snape go
dobił!
–
No
i co z tego?! – wrzasnął Voldemort, który dotąd słuchał
uważnie, a teraz wybuchnął chichotem szaleńca. – Jakie to ma
znaczenie, czy Snape był człowiekiem moim czy Dumbledore’a? Co
mnie mogą obchodzić ich podstępne działania przeciwko mnie? Obu
rozdeptałem, tak jak rozdeptałem twoją matkę, Snape’a rzekomo
wielką miłość! Och, ale to wszystko układa się w pewną całość,
Potter, tyle że ty nie masz o tym pojęcia! Dumbledore nie chciał,
by Czarna Różdżka wpadła w moje ręce! Wolał, by władał nią
Snape! Ale spóźniłeś się, chłopczyku, zdobyłem różdżkę
przed tobą, zrozumiałem to wszystko szybciej od ciebie! Zabiłem
Snape’a trzy godziny temu i jestem prawowitym panem Czarnej
Różdżki, Berła Śmierci, Różdżki Przeznaczenia! Zawiódł
ostatni plan Dumbledore’a!
Przez
chwilę zadrżałam ze strachu, więc te wszystkie opowieści dla
dzieci o trzech braciach są prawdziwe, a Czarna Różdżka znajduje
się w rękach Voldemorta. Bałam się o Harry'ego, ale wierzyłam,
że drugi raz świat nie każe mi tak cierpieć.
–
Tak,
zawiódł – przyznał Harry. – Masz rację. Ale zanim spróbujesz
mnie zabić, radzę ci zastanowić się nad tym, co zrobiłeś…
spróbuj okazać skruchę, Tomie Riddle…
–
Co?
Nic,
co do tej pory powiedział Harry, nie wstrząsnęło Voldemortem tak,
jak ta uwaga.
Jego
źrenice zwęziły się do pionowych szparek, a skóra wokół oczu
pobielała. Voldemort i skrucha, choćby udawana, to było nie do
pojęcia. Harry był tak pewny siebie, że uwierzyłam, że to
naprawdę się uda.
–
To
twoja ostatnia szansa – rzekł Harry – jedyne, co ci pozostało…
widziałem, czym się staniesz, jak tego nie zrobisz… bądź
mężczyzną… spróbuj… spróbuj okazać skruchę…
–
I
ty śmiesz…?
–
Tak,
śmiem, bo ten ostatni plan Dumbledore’a zawiódł, ale to nie we
mnie trafiły rykoszetem jego skutki, tylko w ciebie, Riddle.
Dłoń
Voldemorta, trzymająca Czarną Różdżkę, zadrżała, a Harry
mocniej zacisnął palce na różdżce Dracona. Wiedziałam, że
tylko sekundy dzielą nas od ostatecznego rozstrzygnięcia.
–
Ta
różdżka wciąż cię nie słucha tak, jak powinna, bo zabiłeś
nie tę osobę. Severus Snape nigdy nie był prawowitym panem Czarnej
Różdżki. Nie pokonał Dumbledore’a.
–
Zabił…
–
Czy
ty mnie nie słuchasz? Snape nigdy nie pokonał Dumbledore’a! Razem
tę śmierć zaplanowali! Dumbledore chciał umrzeć niepokonany i to
on byłby ostatnim prawowitym panem Czarnej Różdżki! Gdyby
wszystko potoczyło się zgodnie z tym planem, różdżka na zawsze
utraciłaby swoją niezwykłą moc, bo nikt mu jej nie odebrał!
–
W
takim razie Dumbledore mógł mi równie dobrze sam dać tę różdżkę,
Potter! – wycedził z mściwą satysfakcją Voldemort. –
Wykradłem tę różdżkę z grobu jej ostatniego pana! Wziąłem ją
wbrew woli jej ostatniego pana! Do mnie należy jej moc!
–
Nadal
tego nie rozumiesz, Riddle? Nie wystarczy po prostu ją mieć! Możesz
ją trzymać w dłoni, możesz jej używać, ale przez to nie stajesz
się jej prawdziwym właścicielem. Nie słuchałeś tego, co mówił
Ollivander? To różdżka wybiera czarodzieja… Czarna Różdżka
rozpoznała swojego nowego pana, zanim Dumbledore umarł, a był nim
ktoś, kto nigdy jej nie dotknął. Odebrał różdżkę
Dumbledore’owi wbrew jego woli, nie zdając sobie w pełni sprawy z
tego, co uczynił, nie mając pojęcia, że najpotężniejsza,
najgroźniejsza różdżka na świecie jest gotowa mu służyć...
Prawdziwym panem Czarnej Różdżki stał się Draco Malfoy.
Już
dawno zgubiłam się w tym wszystkim, Insygnia Śmierci, śmierć
Dumbledore'a, Snape'a, to wszystko było dla mnie zagadką, bo Harry
nigdy do końca nie wtajemniczał mnie w swoje plany. Miałam do
niego o to żal, ale nie to teraz było najwazniejsze.
–
Cóż
za różnica? – zapytał cicho Voldemort. – Nawet gdybyś miał
rację, Potter, między nami niczego to nie zmienia. Nie masz już
swojej różdżki z piórem feniksa, teraz wszystko zależy
tylko
od tego, który z nas zręczniej posługuje się magią… a kiedy
cię zabiję, pójdę po Dracona
Malfoya
i…
–
Za późno – przerwał mu Harry. – Utraciłeś swoją szansę.
Byłem szybszy. Pokonałem Dracona parę tygodni temu. Zabrałem mu
różdżkę.
Wszyscy
spojrzeli na Harry'ego, a ja czułam się co raz bardziej zagubiona.
Może kiedyś zrozumiem, co działo się przez ten rok, kiedy ja
próbowałam odbudować Gwardię Dumbledore'a i stawiać opór nowym
porządkom w Hogwarcie. Co robił wtedy Harry, Hermiona i Ron?
–
No
więc pojąłeś już, jak się to wszystko skończyło? – szepnął.
– Czy różdżka, którą
masz
w ręku, wie, że jej ostatni pan został rozbrojony? Bo jeśli wie…
To ja jestem
prawowitym
panem Czarnej Różdżki.
Zaczarowane
sklepienie rozjarzyło się czerwonozłotą poświatą, gdy nad
parapetem najbliższego okna pojawiła się krawędź oślepiającej
tarczy słońca. Blask padł jednocześnie na ich twarze, tak że
twarz Voldemorta nagle zapłonęła czerwienią. Voldemort wykrzyczał
Mordercze Zaklęcie, ale Harry też krzyknął w tym samym momencie.
–
Avada
Kedavra!
–
Expelliarmus!
Zamknęłam
oczy, bojąc się tego, co mogę ujrzeć, gdy je otworzę. Nastała
cisza, a potem szok minął i wokół Harry’ego wybuchła dzika
wrzawa. Otworzyłam oczy i zobaczyłam bezwładne ciało Voldemorta.
Udało się. Wszyscy skoczyli tłumnie do Harry'ego. Pierwsi dobiegli
Ron i Hermiona, i to oni otoczyli go ramionami, też do niego
podbiegłam, zaraz potem Neville, Luna, każdy chciał mu
podziękować.
Słońce
podnosiło się nad Hogwartem, a Wielka Sala rozgorzała światłem i
życiem. Harry musiał wszystkich pocieszać, pomagać, nie miał
czasu nawet dla Hermiony i Rona, a co dopiero dla mnie. Odsunęłam
się w cień, dając mu czas na przyswojenie wszystkiego, co się
działo.
Gdy
wszystko zostało uprzątnięte, a ciała poległych znalazły się w
odpowiednim miejscu, spotkaliśmy się w Wielkiej Sali. Stoły były
przywrócone do ładu, ale nikt się tym nie przejmował. Siedziałam
obok mamy i taty i spoglądałam na Harry'ego po drugiej stronie
stołu. Ani razu na mnie nie spojrzał, czyżby coś się zmieniło w
jego uczuciach? Odrzuciłam od siebie szybko tę myśl i zobaczyłam,
jak Ron i Hermiona wstają od stołu, a Harry nagle zniknął. No
tak, znowu peleryna-niewidka, znowu ich trójka. Gdyby nie to, że
Ron był szaleńczo zakochany w Hermionie, a ona była moją bliską
przyjaciółką, to chyba byłabym chorobliwie zazdrosna. O te
wszystkie tajemnice, niedopowiedzenia, brak pożegnań, odsuwanie
mnie od wszystkiego. Wiem, że chcieli mnie chronić, ale jednak ja
też nie byłam już małą dziewczynką, która jąkała się za
każdym razem, gdy miała odezwać się do Chłopca, Który Przeżył.
~*~
Dzień dobry, zagubiony i zdezorientowany czytelniku. Oto jestem, córka marnotrawna Blogspota zwana w tym świecie Commi. Parę lat temu autorka co najmniej niesmacznych i dziwnych opowiadań z siatkarzami w roli głównej. Dziś wracam jako autorka Potterowskiego fanfiction. Dlaczego? Sama nie wiem. Chęć była, wena przyszła, zachęta też, więc czemu by nie spróbować? Próbuję więc, co z tego wyniknie, nie wiem.
Czekam niecierpliwie na pierwsze recenzje, opinie i przemyślenia. Czy to starych czytelników, którzy odkrywają mnie na nowo, czy nowych, którzy dopiero się ze mną zetknęli. Przyjmę wszystko na klatę :)
Pierwszy rozdział jest gotowy i tylko czeka, aż zostanie przedstawiony światu. Więcej o koncepcji opowiadania i bohaterach w odpowiednich zakładkach :)
Wasza Commi <3
Dzień dobry, zagubiony i zdezorientowany czytelniku. Oto jestem, córka marnotrawna Blogspota zwana w tym świecie Commi. Parę lat temu autorka co najmniej niesmacznych i dziwnych opowiadań z siatkarzami w roli głównej. Dziś wracam jako autorka Potterowskiego fanfiction. Dlaczego? Sama nie wiem. Chęć była, wena przyszła, zachęta też, więc czemu by nie spróbować? Próbuję więc, co z tego wyniknie, nie wiem.
Czekam niecierpliwie na pierwsze recenzje, opinie i przemyślenia. Czy to starych czytelników, którzy odkrywają mnie na nowo, czy nowych, którzy dopiero się ze mną zetknęli. Przyjmę wszystko na klatę :)
Pierwszy rozdział jest gotowy i tylko czeka, aż zostanie przedstawiony światu. Więcej o koncepcji opowiadania i bohaterach w odpowiednich zakładkach :)
Wasza Commi <3
Sprawa pierwsza: Troszkę zabolało, że to teraz, tak po śmierci Alana Rickmana, który dla mnie jest chyba najlepszą kreacją filmową w Harrym.
OdpowiedzUsuńSprawa druga: STRASZNIE się cieszę, że tu jesteś i że będzie okazja, żeby znów Cię poczytać!
Sprawa trzecia: "Say something, I'm giving up on you" zwiastuje mi ogromną huśtawkę nastrojów, którą u Ciebie uwielbiam. Plus uwielbiam cover tej piosenki.
Sprawa czwarta: AUĆ. Czemu mi nie powiedziałaś, że wracasz? :<
Buziaki i domyśl się, że ja to ja :*
To będzie ciekawe, już to widzę. Będę czytać kolejne części!
OdpowiedzUsuńhttp://zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com/
Aaaaaa! Matko boska Potterowska! Jaram się. Wiecej składnej treści po egzaminie z tłumaczeń
OdpowiedzUsuń