30 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 2

Gdy wsiadałam do samolotu, wszyscy już się dobrali i siedzieli w parach, samotni zostali tylko Harry i George. Kusiło mnie, żeby usiąść z Potterem, może w końcu byśmy porozmawiali, ale jednak, gdy pomyślałam, jak może się potoczyć ta rozmowa, doszłam do wniosku, że wciąż nie mam wystarczająco odwagi. Na dodatek George uśmiechnął się do mnie i wskazał błagalnie na miejsce obok siebie. Właśnie w takich sytuacjach widać było, jak bardzo brakuje mu Freda. Szybko okazało się, że nie chodziło tyle o mnie, co o pokaźnych rozmiarów kobietę, która już zmierzała w kierunku tego samego miejsca. Ze względu na swoją zwinność wyprzedziłam ją i sama zajęłam miejsce obok brata, a rozczarowana kobieta musiała zadowolić się miejscem obok Harry'ego. Wyraźnie mu się to nie spodobało. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro kobieta zajęła jeszcze połowę miejsca chłopaka i przygwoździła go do okna. Uśmiechnął się tylko pod nosem i zamknął oczy. Był taki uroczy, w końcu spokojny, jego twarz spowita była zmęczeniem, ale na ustach błąkał się delikatny uśmiech, może śniło mu się coś miłego.
Z rozmyślań o Harrym i jego snach wyciągnął mnie George, który postanowił, że nafaszerujemy się czekoladowymi żabami. Nie pytałam, skąd je ma. Byłam pewna co do ich pochodzenia, sklep z Magicznymi Dowcipami Weasleyów stał pusty, ale na pewno nie bezużyteczny. Zastanawiałam się, co George będzie robił po powrocie. My mogliśmy wrócić chociaż na rok do Hogwartu, Bill miał Fleur i pracę w Ministerstwie, Charlie smoki w Rumunii, Percy też pewnie zostanie w Ministerstwie, pomimo swoich grzechów przeszłości, a co miał George? Sklep w Londynie, który prowadził z Fredem, a Freda już nie było. Każdy przeżył jego stratę, lecz siłą rzeczy jego bliźniakiem wstrząsnęło to chyba najmocniej, choć z uporem maniaka tego nie okazywał.
- Brakuje mi go, Ginny - powiedział cicho i nagle, jakby na potwierdzenie moich myśli. W jego oczach lśnił smutek, a usta drżały nerwowo. - Czuję się, jakby wyrwano mi kawałek serca. Zawsze razem, nierozłączni, najwięksi psotnicy w Hogwarcie, najlepsi wytwórcy magicznych zabawek. Nie umiem tak bez niego - wydusił z siebie cicho i opadł na moje ramię.
Nic nie odpowiedziałam, pogłaskałam go po głowie i sama powstrzymywałam cisnące się do oczu łzy. Doskonale rozumiałam jego uczucia, takie same myśli miałam, gdy zobaczyłam Harry'ego na rękach Hagrida. Przez chwilę myślałam, że wyrwano mi serce, że zaraz umrę, a jednak nadal żyłam, oddychałam i musiałam walczyć. Tylko Harry wrócił, może nie do mnie, ale chociaż do mojego świata. Mimowolnie obróciłam się do tyłu i spojrzałam na bruneta, który w tym samym momencie podniósł wzrok i obserwował, jak pocieszam brata. Nasze spojrzenia spotkały się i zatrzymały, wpatrywaliśmy się w siebie intensywnie, jakby szukając odpowiedzi na wszystkie pytania. Gdy tak na niego patrzyłam, nie pierwszy raz w życiu żałowałam, że nie opanowałam legilimencji, ale z drugiej strony, czy ja naprawdę chciałam wiedzieć, co Harry myśli, wpatrując się we mnie z takim bólem? Wciąż się bałam, że nie wszystko w jego sercu jest tak jak kiedyś.
Odwróciłam głowę i skupiłam się na George'u, próbowałam przenieść jego uwagę na jakieś inne tory niż zmarły brat bliźniak. Mnie również brakowało Freda, brakowało mi nawet tych wszystkich psot i maltretowania mnie jako najmłodszej, a na dodatek dziewczyny. Czułam, że bez niego już nic nie będzie jak kiedyś. Ta wojna kazała nam dorosnąć, bardzo szybko dorosnąć. Mimo to nie sądziłam, żeby Fred był zadowolony z naszej rozpaczy, chciałby, żebyśmy spróbowali żyć dalej, bo przecież czas płynie, świat ucieka i tak od lat. Niezależnie od tego, czy on jest z nami, czy nie.
George po godzinie zasnął, a ja zostałam sama ze swoimi myślami, nie mogłam się na niczym skupić, choć próbowałam czytać jakieś mugolskie gazety dostępne w samolocie. Czasami chciałam być takim niczego nieświadomym mugolem, którego największym problemem jest następny dzień pracy, a nie walka o zachowanie swojego świata. Choć Voldemorta już nie było, to między nami wszystkimi wciąż czaił się jego cień, nie dając nam spokoju. Czułam, że to, co dzieli mnie i Harry'ego, to właśnie ostatni rok, Voldemort, jego klęska i wszystkie poświęcenia Wybrańca, aby uratować czarodziejski świat od totalnej zagłady. Podziwiałam go, oczywiście, dla wszystkich był bohaterem, ale dla mnie przede wszystkim był tym zwykłym chłopakiem w czarnych włosach i okrągłych okularach, który czerwienił się, gdy wspominałam o swoich byłych chłopakach, bał się, że ktoś nas nakryje, gdy po kryjomu całowaliśmy się przy posągu w Hogwarcie. Był moim, kochanym Harrym, który końcowe miesiące piątego roku mojej nauki w szkole magii uczynił najpiękniejszymi miesiącami mojego życia. I tylko jego własne obawy nas rozdzieliły. Zawsze w głowie miałam jego słowa, że będąc ze mną, żył cudzym życiem. Ale, gdy Voldemort został pokonany, Harry, choć na wyciągnięcie ręki, wciąż był ode mnie daleko. Usłyszałam poirytowane "przepraszam" i zobaczyłam, jak Potter przeciska się obok swojej sąsiadki, by przedostać się do toalety. Tym razem bez wahania ruszyłam za nim, wspomnienia dodały mi odwagi.
- Harry, proszę, porozmawiajmy - zaczepiłam go, gdy wyszedł z toalety. - Przecież nie możemy siebie unikać, nie chcemy... - zawahałam się i poprawiłam, bo nie byłam pewne jego myśli. - Ja nie chcę - zakończyłam twardo, dając mu do zrozumienia, że zależy mi na naszej relacji.
Ale on tylko przystanął, spojrzał na mnie z lękiem i odpowiedział:
- Potrzebuję czasu, Ginny. To wszystko mnie przerasta.
I odszedł, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie. Najbardziej bolało to, że z Ronem i Hermioną rozmawiał już całkiem normalnie, nawet się przy nich uśmiechał. Nie miałam im tego za złe, ale nie do końca rozumiałam, co się dzieje. Czyżby ostatni rok wytworzył między nami przepaść nie do pokonania? Jeśli tak, to prawdopodobnie runę w nią przy najbliższej okazji.
Resztę lotu byłam otępiona i nawet nie wiem, jak długo lecieliśmy. Dopiero George wyrwał mnie z letargu, potrząsając moim ciałem, czego w ogóle z początku nie czułam.
- Wyglądasz, jakby ktoś rzucił na ciebie Drętwotę - zaśmiał się George. Ucieszyłam się, że wraca mu humor. Chociaż jemu.
- Przysnęłam - skłamałam gładko. - Każdemu się zdarza - uśmiechnęłam się blado, mając nadzieję, że nie będzie zbyt spostrzegawczy. Ale George sam był zbyt otępiały, żeby zauważyć to samo u mnie.
Wysiedliśmy z samolotu i od razu zaatakowało nas palące słońce, które parzyło we wszystkie części ciała, ale mimo to było piękne i napawało optymizmem. Tata chciał wyczarować sobie okulary przeciwsłoneczne, ale mama skarciła go, gdy tylko sięgnął po różdżkę. To miały być wakacje bez czarów. Zaśmiałam się na widok przekomarzających się rodziców, od tylu lat zawsze tacy sami. Potem spojrzałam na Billa, który czule obejmował Fleur, Rona, który niby niechcący złapał rękę Hermiony i poczułam się strasznie samotna.
- Miłość kwitnie - powiedział Charlie, prychając pod nosem. - Co nie, Ginny? - zwrócił się do mnie, bo jakoś nikt nie kwapił się z odpowiedzią na jego stwierdzenie.
- Jak widać na załączonym obrazku - odpowiedziałam z westchnieniem, nie chcąc wdawać się w dyskusje.
- I tylko nas jak zwykle omija - stwierdził gorzko Charles. Przypomniałam sobie, że on sam musiał zerwać ze swoją narzeczoną, gdy zdecydował się na czas walki wrócić do Anglii. Nie rozumiałam tej sytuacji, ale ja chyba po prostu nie rozumiałam miłości.
- Nie omija, tylko okoliczności zmuszają nas do rezygnacji z własnego szczęścia - stwierdziłam, mając na myśli za równo swoją sytuację jak i Charliego. - Miłość nie jest dana raz na zawsze, ale nie możemy się poddawać. Walcz, Charlie, walcz.
- Dorosłaś, Ginny, bardzo dorosłaś - powiedział z uznaniem i lekkim zdziwieniem. - I wiesz co? Masz rację! Tak! Masz świętą rację - krzyczał wesoło z radości, której kompletnie nie rozumiałam. - Dzięki, Ginny! - Pocałował mnie w policzek i czym prędzej pobiegł do Percy'ego, jakby ten miał mu pomóc w jakimś misternym planie. Nigdy nie rozumiałam moich braci.
- Chyba otworzyłaś mu oczy. - Podszedł do mnie George, który najwyraźniej całą naszą rozmowę podsłuchiwał.
- Oby nie tylko jemu - szepnęłam, mając na myśli Harry'ego, podbiegającego właśnie do Rona i Hermiony, choć jeszcze przed chwilą szedł spokojnie za nami. Czyżby coś usłyszał? A jeśli tak, to czy dotarło do niego, że nie chodzi tylko o Charliego, ale i o nas? Nie miałam czasu na zadawanie sobie tych wszystkich pytań, bo akurat weszliśmy do hali przylotów, żeby odebrać swoje bagaże.
Po otrzymaniu wszystkich walizek z powrotem, wsiedliśmy do autokaru, który miał nas zawieść do hotelu. Tym razem już się nie zastanawiałam, tylko od razu usiadłam z Georgem. Skoro Potter potrzebował czasu, nie zamierzałam mu go zabierać. W hotelu okazało się, że mamy do dyspozycji wielki apartament z czterema sypialniami i salonem. Już nawet nie pytałam, skąd na to wszystko mamy pieniądze, skoro w tym świecie obowiązuje inna waluta niż w czarodziejskim. Pokoje podzieliły się równie szybko co siedzenia w samolocie. Ron wybłagał u mamy pokój z Hermioną, chociaż nie była tym zachwycona, wspominając coś o tym, że takie rzeczy to po ślubie. George, Charlie i Percy zajęli salon, uznając, że jest największy, a skoro ich jest trójka, to muszą mieć najwięcej przestrzeni. W ten sposób została jedna sypialnia, ja i Harry. Byłam wściekła, a on uśmiechał się pod nosem.
- Uch - westchnęła mama - skoro Ron i Hermiona, to wy pewnie też, tak... - bardziej stwierdziła, niż zapytała, a ja spojrzałam z niedowierzaniem. Nikt tego nie zauważył? Nie zorientowali się, że Harry praktycznie ze mną nie rozmawia i odnosi się do mnie z rezerwą? Naprawdę nie było tego widać? Przez chwilę miałam wrażenie, że wpadłam w paranoję, wymyśliłam sobie, że Potter ma jakiś problem, ale odezwała się Hermiona.
- To nie jest najlepszy pomysł. Myślę, że lepiej będzie, jeśli ja będę w pokoju z Ginny, a Ron z Harrym.
Wszyscy przyjęliśmy to z wdzięcznością, no, może oprócz Rona, który jęczał coś o niesprawiedliwości losu. Szepnęłam do Hermiony "dziękuję" i byłam pewna, że brunet to zauważył i na chwilę zagościł na jego twarzy grymas zawodu. Ale, jeśli chodzi o Harry'ego Pottera i jego ówczesne uczucia, to niczego nie byłam pewna.
Było późne popołudnie, gdy się rozpakowaliśmy, więc zeszliśmy na obiadokolację, przynajmniej przy stole nie było problemów, bo wszyscy mogliśmy usiąść razem. Nie zwracałam uwagi na nikogo, nie miałam już siły. Obok mnie toczyły się zażarte dyskusje o tym, co można robić w tym miejscu przez dwa tygodnie, ale ja byłam poza tym. Spojrzałam na niego i odkryłam, że nie tylko ja nie brałam udziału w dyskusji. On także był jakby nieobecny, jakby ktoś rzucił na niego drętwotę, mówiąc obrazowymi słowami George'a. Liczyłam na choćby drobny uśmiech, gest, cokolwiek, co mogłoby dać mi nadzieję na pomyślne rozwiązanie tej sytuacji. Nie dostałam nic, a w głowie wciąż tkwiły mi słowa profesor McGonagall.
Wieczorem razem wyszliśmy na spacer wzdłuż piaszczystej plaży, słońce zachodziło, a morze było wyjątkowo spokojne. W końcu się zmęczyliśmy i usiedliśmy na brzegu. Usiadłam pomiędzy Ronem i Hermioną, ale brat obdarzył mnie tak zabójczym spojrzeniem, że od razu się wycofałam. Granger spojrzała na mnie przepraszająco, Ron delikatnie się uśmiechnął i wzruszył ramionami, w odpowiedzi na ten gest również się uśmiechnęłam. Nie mogłam mieć za złe bratu tego, że w końcu znalazł szczęście. Gdy tak na nich patrzyłam, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że cały czas idę i to do tyłu. Zwróciłam na to uwagę dopiero, gdy na coś wpadłam, właściwie na kogoś, na Harry'ego oczywiście, który cały spacer wlókł się kilkaset metrów za nami. Wpadłam na niego, oboje się przewróciliśmy i teraz leżeliśmy obok siebie na piasku.
Odwrócił głowę i spojrzał na mnie czule. Rozpłynęłam się pod tym spojrzeniem, przybliżył się do mnie, jego oczy spoglądały na moje usta. Już czułam jego oddech na wargach, już wyobrażałam sobie nasz pocałunek po tak długiej rozłące, już wierzyłam, że od teraz będzie tylko lepiej. Lecz w tym samym momencie, w którym Harry zamknął oczy, chcąc mnie pocałować, między nas wpadł George, krzycząc: "Nie wiedziałem, że robimy kanapkę!". I tak oto cała rodzina Weasleyów, łącznie z rodzicami!, rzuciła się na nas. Tarzaliśmy się w piasku, a ja żałowałam, że George nie poczekał choć chwilę dłużej. Było już tak blisko. Długo mogła nie nadarzyć się znów podobna okazja, Harry mógł już nie mieć odwagi, nie chcieć, a ja miałam co raz mniej siły. Oczywiście cieszyłam się, że mój brat wraca do starych zwyczajów, to świadczyło o tym, że co raz lepiej radzi sobie z brakiem swojego bliźniaka, ale naprawdę byłam wtedy rozczarowana. Bałam się, że to była nasza jedyna szansa.
Gdy wracaliśmy do hotelu, Hermiona posyłała mi znaczące spojrzenia. W pokoju czekała mnie poważna rozmowa, dobrze o tym wiedziałam. Ona jedna mogła mi jeszcze jakoś pomóc. Wierzyłam, że będzie tą, która połączy na nowo losy moje i Harry'ego.
- Nie rozumiem, co się między wami dzieje - oznajmiła bezradnie, kiedy leżałyśmy już w łóżkach gotowe do snu, a z salonu dochodziły odgłosy dzikiej zabawy urządzonej przez moich trzech najstarszych braci. - Jak patrzę na Harry'ego, to widzę, że za tobą tęskni, że mu zależy. Ale jak z nim rozmawiam, to nie jest w stanie stwierdzić, czy w ogóle na czymkolwiek mu zależy - ciągnęła rozżalona - kurczę, naprawdę mi się to nie podoba. Owszem, on nigdy nie był dobry w relacjach z dziewczynami, wystarczy pomyśleć o jego związku z Cho. - Wspomnienie pierwszej dziewczyny Pottera wzbudziło we mnie jeszcze większy smutek, ale Hermiona nie zwróciła na to uwagi, tylko mówiła dalej. - Tylko z wami to co innego, wy się zawsze dogadywaliście, tak długo na siebie czekaliście, w takich okropnych okolicznościach się rozstaliście. To straszne, wy musicie do siebie wrócić...
Słowa Granger dodały mi otuchy, ale dobrze wiedziałam, że wcale nie musimy.
- On się zmienił, Hermiono, to nie jest ten sam Harry - odpowiedziałam przyjaciółce. - To wszystko strasznie go okaleczyło, nie radzi sobie z relacjami z ludźmi.
- Nieprawda! Ze mną i Ronem rozmawia - stwierdziła, była tak oburzona, że aż wstała z łóżka, a ja tylko na nią spojrzałam ze zdziwieniem, ale i zrozumieniem.
- Widzisz, wy byliście z nim, szukaliście z nim horkruksów, ty byłaś z nim w Dolinie Godryka, uratowałaś go przed Voldemortem, Ron uratował go przed jednym z horkruksów. Wy wiedzieliście wszystko, ja do tej pory znam tylko strzępki historii...
Hermiona natychmiast mi przerwała, nie dając dokończyć myśli.
- Nie wiedzieliśmy wszystkiego! Do Zakazanego Lasu poszedł sam, nawet się nie żegnając. Przecież on szedł na śmierć! - krzyknęła rozpaczliwie na wspomnienie tych strasznych chwil, kiedy myśleliśmy, że Harry już nigdy nie stanie obok nas.
- Ale i tak wiedzieliście więcej - ciągnęłam dalej, nie zwracając uwagi na łzy szatynki. - To wy byliście z nim przez cały czas, my byliśmy blisko przez pół roku, rok. Wy jesteście razem od siedmiu lat, na dobre i na złe, na życie i śmierć - głos mi drżał, gdy to wszystko mówiłam, ale musiałam w końcu komuś to opowiedzieć. - To ze mną żył pożyczonym życiem - dodałam na koniec i łzy popłynęły niepohamowanym strumieniem.
Hermiona już nic nie powiedziała, chyba zrozumiała całą sytuację. To, jak wielka przepaść pojawiła się między mną a Harrym, gdy pożegnał mnie rok temu w Norze. Usiadła obok mnie na łóżku, wzięła w ramiona i pozwoliła mi płakać tak długo, aż skończą mi się łzy. Szeptała od czasu do czasu, że wszystko się jakoś ułoży. Bardzo chciałam jej wierzyć, może Potter potrzebował po prostu czasu? Jesteś mu potrzebna, Ginny. Jak nigdy dotąd. Tłukły się w mojej głowie słowa profesor McGonagall, to jedyne, co pamiętam, bo potem zasnęłam w ramionach Hermiony.

~*~
Jest i drugi rozdział. Mam nadzieję, że choć trochę się Wam podoba. Moja sesja miewa się całkiem nieźle, ale byłoby mi jeszcze milej, gdyby pod rozdziałem znalazło się więcej komentarzy niż ostatnio <3 Choćby jedno słowo, zwykłe "jestem, czytam". Chciałabym wiedzieć, ile Was jest, czy jest w ogóle sens coś dalej pisać :*
Commi.

20 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 1

- Potrzebujemy wakacji - stwierdziła radośnie mama podczas śniadania w kuchni, odbudowanej po ataku śmierciożerców, Nory. - Tydzień, dwa. Arturze, weźmiesz urlop w Ministerstwie i wyjedziemy gdzieś na trochę - ciągnęła dalej, a my patrzyliśmy na nią z niedowierzaniem.
Spojrzałam na Rona, który miał równie zdziwioną minę co ja. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do jedzenia owsianki, choć mama nie dawała za wygraną i już prawie przekonała tatę do wyjazdu na jakąś rajską wyspę.
Od wydarzeń w Hogwarcie minął miesiąc. Jednak, pomimo braku śmiertelnego zagrożenia ze strony Voldemorta, nie był to łatwy i spokojny miesiąc. Po pogrzebie wszystkich poległych w bitwie, w tym Freda, trzeba było rozpocząć odbudowę zamku. Każda czarodziejska para rąk była przydatna. Razem z Hermioną zajmowałyśmy się przywróceniem porządku w łazienkach i dormitorium Gryffindoru. Miałyśmy pod sobą kilkudziesięciu uczniów z różnych roczników, a nawet ich rodziców, oczywiście tych, którzy posiadali czarodziejskie moce. Ron z resztą moich braci zajmowali się uporządkowaniem dziedzińca zamku, który był chyba najbardziej zniszczoną częścią Hogwartu. Harry'ego nigdzie nie było, Ministerstwo poprosiło go o pomoc w przesłuchaniach śmierciożerców. Kingsleyowi bardzo zależało na sprawiedliwym potraktowaniu wszystkich z nich, tak aby już nigdy nie doszło do podobnego powrotu zwolenników Voldemorta, jak miało to miejsce po jego odrodzeniu się. Oczywiście było prawie niemożliwe, żeby czarnoksiężnik wrócił, ale po tylu latach życia w strachu, wciąż trudno było nam uwierzyć w zupełną wolność. Wątpiłam, by którykolwiek ze śmierciożerców zdołał uciec przed długimi latami spędzonymi w Azkabanie, ale chyba po to właśnie potrzebny był Harry. Miał pomóc ocenić, czy ktokolwiek wart jest przebaczenia.
Potter wrócił do zamku dzień przed zakończeniem odbudowy, ale z nikim nie chciał rozmawiać, prosił o odrobinę spokoju. Było to zrozumiałe, jednak zdziwiło mnie, że nie chciał widzieć nawet Rona czy Hermiony. Schował się w swoim dawnym pokoju w dormitorium Gryfonów i cały dzień z niego nie wychodził. Na koniec pracy sprawdzałam wszystkie pomieszczenia w wieży, więc weszłam i do tego pokoju. Zobaczyłam Harry'ego leżącego na łóżku i trzymającego w dłoni różdżkę. Odwrócił się, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzał na mnie, ale się nie uśmiechnął, szepnął tylko ledwie słyszalne "przepraszam". Nie wiedziałam, czy mówi to do siebie, różdżki czy do mnie, więc rozejrzawszy się dokładnie po otoczeniu, zamknęłam drzwi i głęboko odetchnęłam. Wydawało mi się, że gdy Voldemort zniknie z powierzchni ziemi, wszystko wróci do normy, w tym także relacje między mną a Harrym. Kilka miesięcy, które spędziliśmy razem w Hogwarcie, były najpiękniejszym czasem w moim życiu. Sądziłam, że po pokonaniu wszystkich trudności Harry do mnie wróci i wszystko będzie tak, jak wtedy. Jednak coś go hamowało, a ja nie wiedziałam co.
Oględziny zamku wypadły pomyślnie i wszyscy biorący udział w odbudowie zebrali się w Wielkiej Sali, aby dowiedzieć się, co dalej. Profesor McGonagall pełniła obowiązki dyrektora, ale nie odważyła się usiąść na miejscu Dumbledore'a, choć ten na pewno ją do tego zachęcał, gdy przebywała w jego gabinecie, a on obserwował ją ze swojego portretu. W pewnym momencie wstała, uderzyła kilka razy w puchar przy swoim nakryciu i rozpoczęła przemówienie:
- Na początek chciałabym podziękować wszystkim tu obecnym, którzy pomogli w odbudowie Hogwartu. Dzięki wam ten zamek na nowo odzyskał swoje życie i na pewno będzie służył kolejnym pokoleniom czarodziejów. Ministerstwo jeszcze nie zdecydowało, kto zostanie nowym dyrektorem, ale pewne jest to, że we wrześniu znów się spotkamy, rozpoczniemy nowy rok nauki, zbudujemy wszystko od nowa. Uczniowie tegorocznej siódmej klasy będą mieli wybór, mogą wrócić tutaj i odbyć ostatni rok nauki, by spokojnie zaliczyć owutemy, lub zaliczyć je poza szkołą. Decyzja należy do was, drodzy uczniowie, w końcu wy jesteście już dorośli. Uczniowie reszty klas zaliczają ten rok, nie będzie żadnych egzaminów. Najważniejszy egzamin już zdaliście. Ci, którzy zdecydują się wrócić na ostatni rok nauki zostaną połączeni z tegoroczną szóstą klasą. A tymczasem jedźcie do swoich domów i odpocznijcie choć na chwilę od tego wszystkiego, co działo się w ostatnim czasie. Do zobaczenia we wrześniu.
Przemówienie profesor McGonagall zostało nagrodzone głośnymi oklaskami. Wszystkim wydawało się naturalne, że teraz ona będzie zarządzała Hogwartem, ale jak widać Ministerstwo miało ważniejsze sprawy na głowie. Oczywiście, najpierw trzeba było zająć się śmieciożercami, oni wciąż stanowili zagrożenie, choć nie byli już zjednoczeni pod berłem jednego przywódcy. Wszyscy wrócili do jedzenia, a ja zaczęłam zastanawiać się nad tym, co powiedziała profesor. Dla mnie sprawa była jasna, musiałam wrócić jeszcze na rok do Hogwartu, zaliczyć owutemy i rozpocząć dorosłe, czarodziejskie życie. Zastanawiałam się, co zrobią Harry, Ron i Hermiona. Czy będą chcieli tu jeszcze wracać? Po tym wszystkim, co się działo? Byłam zdania, że raczej zaliczą owutemy w innych okolicznościach i zajmą się swoim życiem. No właśnie, swoim życiem. Spojrzałam na Harry'ego, który grzebał widelcem w sałatce i nieobecnym wzrokiem patrzył przed siebie. Uśmiechnęłam się do niego, ale on tego chyba nie zauważył. Albo nie chciał zauważyć. W tym momencie dotarło do mnie, że Harry w całej tej walce stracił wszystko - rodziców, ojca chrzestnego, ostatniego przyjaciela ojca, a Privet Drive przestało już być jego domem. Miał co prawda Grimmauld Place, otrzymane w spadku od Syriusza Blacka, ale wątpiłam, by naprawdę chciał tam wrócić. Harry na dobrą sprawę nie miał, co ze sobą począć w te wakacje i sądziłam, że właśnie to wprawia go w taki podły nastrój.
Szturchnęłam siedzącą obok mnie mamę i zapytałam:
- Co my teraz zrobimy, mamo?
- Ginny, kochanie, wrócimy do Nory i odpoczniemy, to jest nam teraz najbardziej potrzebne, na decyzje przyjdzie czas potem - powiedziała spokojnie, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Miała przy tym na twarzy mój ukochany, dobrotliwy uśmiech. To oznaczało, że powoli godzi się z traumą, jaką była strata Freda.
- No tak, oczywiście - odparłam przytakująco - ale co z Harrym? - dopytałam, niby od niechcenia.
- Jak to co? Bierzemy go ze sobą, on nie ma, gdzie się podziać, jego miejsce jest teraz przy nas, tak jak i Hermiony.
Odetchnęłam z ulgą, właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałam. A jeśli Harry nie będzie chciał z nami wracać do Nory? Zapytałam samą siebie, biorąc pod uwagę jego ostatnie zachowanie wobec mnie i jego najbliższych przyjaciół. Długo trzymałam w sobie tę obawę, bo jeszcze kilka godzin krzątaliśmy się po zamku, zanim zdecydowaliśmy, że czas wrócić do domu.
Stałam akurat przy kominku w dormitorium, gdy podbiegła do mnie Hermiona.
- Chodź, Ginny, idziemy się pożegnać z profesor McGonagall. - Wzięła mnie za rękę i zaczęła prowadzić do portretu Grubej Damy.
Za nami słyszałam kroki i przyciszoną rozmowę Rona z Harrym, przynajmniej z nim zaczął rozmawiać. Po przejściu do wieży północnej, zapukaliśmy do gabinetu dyrektora, w którym obecnie urzędowała właśnie McGonagall.
- Jak dobrze was widzieć - powiedziała radośnie, gdy zobaczyła naszą czwórkę. - Pewnie przyszliście się pożegnać.
- Tak, taki mieliśmy zamiar - odpowiedziała od razu Hermiona. - Ale nie na zawsze - dodała od razu - zamierzamy wrócić na ostatni rok, przynajmniej ja.
- Bardzo mnie to cieszy, Hermiono, zawsze miło jeszcze jeden rok uczyć tak zdolną uczennicę. - Uśmiechnęła się czule w stronę Granger i zwróciła się do mnie. - Ciebie, Ginny, oczywiście też będzie miło widzieć. Na dobrą sprawę i tobie mogłabym odpuścić ostatni rok nauki, ale byłoby to nieco niesprawiedliwe wobec reszty uczniów szóstej klasy - powiedziała zupełnie szczerze, co podniosło mnie na duchu, bo jednak nie byłam pewna, czy zdołam tu spędzić jeszcze rok. Kochałam Hogwart, ale to mogło nie wystarczyć. - A pan, panie Weasley, wróci pan, żeby w końcu porządnie się uczyć czy nie? - zapytała z charakterystycznym dla niej przekąsem.
- Jeszcze nie wiem, pani profesor, muszę to przemyśleć - odpowiedział pod nosem Ron, a na jego policzkach zagościły rozległe rumieńce. Uśmiechnęłam się szeroko, bo przecież znałam swojego brata i jego zapał do nauki. Na pewno był jednym z tych, którzy najbardziej ucieszyli się z informacji, że nie muszą wracać na ostatni rok nauki do Hogwartu.
- A jakie plany ma pan Potter? - zagadnęła Harry'ego, który do tej pory stał cicho i nieruchomo zaraz przy drzwiach gabinetu. Gdy usłyszałam jej pytanie, dotarło do mnie, że sama bardzo chciałabym na nie znać odpowiedź. Ale Harry tylko wzruszył ramionami.
- Naprawdę nie wiem, pani profesor. Nie czuję się teraz w mocy podejmowania jakichkolwiek dalekosiężnych planów - odpowiedział z wysiłkiem, a ja zauważyłam, że to wszystko sprawia mu straszny ból, że naprawdę nie wie, co zrobić i nie mówi tego tylko dlatego, że nie chce urazić profesor.
- Och, to zrozumiałe Harry - zwróciła się do niego czule nauczycielka. - Po tym wszystkim potrzebujesz czasu, żeby ochłonąć, a potem na pewno będziesz wiedział, co dla ciebie najlepsze.
- Tak, Harry - zaczął z entuzjazmem Ron. - Jest ci na pewno ciężko, ale jesteśmy z tobą, wracasz z nami do Nory, prawda?
Spojrzałam w stronę Pottera i czekałam z głośnym biciem serca na odpowiedź. Bardzo chciałam, żeby był z nami w Norze. Wtedy mogłabym próbować zrozumieć, co się z nim dzieje i walczyć o naszą miłość. Bo nie sądziłam, że przestał mnie kochać, był po prostu zagubiony.
- Tak, chyba tak, chyba pojadę z wami - odpowiedział z wahaniem, ale pod koniec podniósł głowę, spojrzał na Rona i delikatnie się uśmiechnął. To był promyk nadziei na jego smutnej i zagubionej twarzy.
Mój brat wziął pod rękę Hermionę i dołączyli do Harry'ego, który stał najbliżej wyjścia. Byłam parę kroków za nimi, nim wyszłam, usłyszałam głos profesor McGonagall.
- Jesteś mu potrzebna, Ginny. Jak nigdy dotąd - powiedziała z troską w głosie.
Kiwnęłam tylko głową, nie potrafiłam się odwrócić, bo w moich oczach lśniły łzy. Usłyszałam to zapewnienie od osoby, która nie miała bladego pojęcia o łączącym nas uczuciu. Usłyszałam je od nauczycielki transmutacji, a nie od niego samego. Czułam, że przede mną trudne chwile, ale wiedziałam, co powinnam robić. To był moment, w którym musiałam pomóc mu uporać się z przeszłością, niezależnie od tego, czy tej pomocy ode mnie oczekiwał czy nie.
Po wizycie w gabinecie dyrektora zabrałam resztki swoich rzeczy, bo jako jedyna cokolwiek w Hogwarcie miałam, i spotkaliśmy się wszyscy na odbudowanym dziedzińcu. Mama z tatą, Bill z Fleur, Ron z Hermioną, Charlie, George, a nawet Percy, oraz ja i Harry. Chcieliśmy być po tym wszystkim razem, w naszym cudownym domu, w Norze i odpocząć, po prostu odpocząć. Czekaliśmy chwilę na świstoklika i przenieśliśmy się w mgnieniu oka do kuchni w Norze. Poczułam, że znów jestem w domu. Cała, zdrowa i szczęśliwa, no prawie. Do pełni szczęścia wciąż brakowało mi poważnej rozmowy z Harrym. Był późny wieczór, więc nie było już sensu próbować taką rozmowę przeprowadzić. Każdy udał się do swojego pokoju. Z Ronem w pokoju spał Harry, a ze mną Hermiona, więc nie byłam sama i nie musiałam bić się z myślami.
Gdy po wyjściu z łazienki, usiadłam na łóżku, zobaczyłam, jak przyjaciółka przygląda mi się z troską.
- O co chodzi, Hermiono? - zapytałam z ciekawości. Chyba nie wyglądałam aż tak źle, żeby patrzeć na mnie z takim smutkiem w oczach.
- O nic, po prostu zastanawiam się, co będzie z tobą i Harrym - odpowiedziała niepewnie, robiąc przy tym niespokojną minę. Oczy miała smutne, jakby wiedziała coś, o czym ja nie wiem.
- Nie wiem - odparłam bez zastanowienia i odkryłam w końcu, że naprawdę tego nie wiem. Wierzyłam, że do siebie wrócimy i wszystko zaczniemy od nowa, ale nawet nie wiedziałam, czy Harry ma w ogóle na to ochotę. Od czasu przytulenia po zwyciężeniu Voldemorta nawet z nim nie rozmawiałam. Dotarło do mnie to wszystko z podwójnym bólem i poczułam, jak łzy spływają mi do oczu. Odwróciłam się szybko w stronę okna. - Jestem zmęczona, pójdę już spać. Dobranoc, Hermiono - powiedziałam przytłumionym i słabym głosem, co Granger na pewno nie umknęło, ale nic na ten temat nie powiedziała. Może rozumiała, że potrzebuję czasu tylko dla siebie.
- Dobranoc, Ginny. Śpij dobrze - odpowiedziała i sama też położyła się do łóżka.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć, rozmyślałam o przyszłości i analizowałam różne scenariusze losów moich i Harry'ego. Było to bardzo męczące. Gdy już zasnęłam, dręczyły mnie koszmary. Śniło mi się, że Potter przegrał z Voldemortem, a ja, jako miłość, która go nie uratowała, byłam oskarżana przez wszystkich o klęskę. Obudziłam się zlana potem, zobaczyłam, że jest dopiero siódma rano i zastanawiałam się, co zrobić. Nie mogłam jednak dłużej usiedzieć w pokoju, ubrałam się i ruszyłam na dół, gdzie mama już powoli szykowała śniadanie. Molly Weasley zawsze na posterunku.
- Dzień dobry, mamo - przywitałam ją całusem w policzek i uśmiechem na twarzy, choć do śmiechu mi nie było. Podkradłam kawałek papryki, za co skarciła mnie wzrokiem, bo o mało co nie zaatakował mnie zaczarowany nóż.
- Jak zwykle, Ginny, jak zwykle - powiedziała złowrogim tonem, ale na jej twarzy gościł uśmiech. Po raz pierwszy od dawna mogła spokojnie się uśmiechnąć, a na zegarze wiszącym w kuchni przy naszych imionach nie było już wszędzie tego złowrogiego "w śmiertelnym niebezpieczeństwie". - Ale czemu ty tak wcześnie wstałaś? - zapytała po chwili z wyraźną troską.
- Nie mogłam spać, więc postanowiłam ci pomóc - odparłam od razu, nie chcąc słuchać kolejnych pytań, zrobiłam wesołą minę i zabrałam się do krojenia pieczywa. Właściwie to do wymachiwania różdżką, która sterowała nożem krojącym pieczywo. W domu Weasleyów nic nigdy nie było normalne.
Mama nic nie odpowiedziała, widocznie wiedziała, że nie ma sensu tego roztrząsać i gdy będę potrzebowała pomocy, to sama do niej przyjdę. W końcu znała mnie jak nikt inny, chyba nawet lepiej niż ja sama.
Po pół godziny do kuchni zszedł tata, a niedługo po nim Charlie i Bill. Zajęli się uprzątnięciem jadalni, w której miało odbyć się śniadanie. Około ósmej trzydzieści wszystko już było gotowe, a na dole zjawili się prawie wszyscy członkowie rodziny.
- Harry jeszcze śpi? - zwróciła się mama do Rona.
- Jak wychodziłem z pokoju, to właśnie się budził - odpowiedział, a mama nie zadawała więcej pytań. Każdy na Pottera chuchał i dmuchał, baliśmy się o niego. W końcu żadne z nas nie było Chłopcem, Który Przeżył i nie wiedzieliśmy, z czym tak naprawdę musi się borykać.
Harry pojawił się jednak dosyć szybko i usiadł przy stole obok Billa i Fleur, a moje serce fikało wesoło koziołki na jego widok, choć myśli krzyczały, że wciąż nie wszystko jest w porządku. Właśnie podczas tego śniadania mama stwierdziła, że potrzebne nam są wakacje. Doszła do tego wniosku, patrząc na nas wszystkich, zmęczonych, apatycznych i zagubionych. Właściwie to miała rację, wszyscy potrzebowaliśmy odpoczynku.
Po śniadaniu pomagałam mamie uporządkować dom i cały czas słuchałam o tym, gdzie moglibyśmy się wybrać. Zastanawiało mnie jednak, skąd weźmiemy na to pieniądze. Wycierałam kredens w salonie, gdy zobaczyłam, jak Harry wychodzi z Nory. Chciałam za nim pobiec, ale nie miałam odwagi. Szczerze mówiąc bałam się tej rozmowy, obawiałam się, że Harry mnie odrzuci. W głowie wciąż dudniły mi słowa profesor McGonagall. "Jesteś mu potrzebna, Ginny. Jak nigdy dotąd." Tylko skąd ta pewność? Ja jej wcale nie miałam. Nie czułam, że byłam wtedy potrzebna Temu, Który Pokonał Voldemorta. Czułam się jak zwykła, przeciętna dziewczyna, których on mógł mieć na pęczki. Ani razu od bitwy o Hogwart Harry nie dał mi do zrozumienia, że jakkolwiek zależy mu na mojej obecności. Rozmawiał tylko z Ronem i Hermioną, od czasu do czasu odpowiadał coś z czystej grzeczności mamie czy tacie, do mnie nie odzywał się wcale. Postanowiłam jednak się nie poddać, nie po tym wszystkim, co przeszliśmy.
Przy kolacji zapadła decyzja, że faktycznie wyjedziemy na wakacje. Tata wybrał Hiszpanię, bo zawsze chciał zrozumieć fenomen piłki nożnej, dlatego już następnego dnia byliśmy w samolocie z Londynu do Barcelony. Zdziwiło mnie, że lecimy samolotem, a nie przy pomocy proszku Fiuu czy jakiegokolwiek innego czarodziejskiego środka transportu, chyba po prostu wszyscy byliśmy zbyt zmęczeni magią. Bycie czarodziejem to wspaniałe życie, jednak niesie ze sobą mnóstwo trudności, szczególnie gdy musisz stawić czoła takim kreaturom jak Lord Voldemort. Może i te wakacje były spontanicznym i nieprzemyślanym pomysłem, jednak czułam, że przyniosą nam wiele dobrego.

~*~
Co robi student dzień przed trzema trudnymi egzaminami? Na pewno się nie uczy. Dodaje rozdział na bloga? Są i tacy. Ja się do nich zaliczam. So, enjoy.
Liczę na Wasze komentarze (za równo negatywne jak i pozytywne), sami wiecie, że to cudowna motywacja <3
Podawajacie również adresy swoich blogów, chętnie wpadnę i poczytam, jak tylko sesja się skończy :)
Commi.

16 stycznia 2016

PROLOG

Od autorki: Prolog jest plagiatem końcowych fragmentów książki "Harry Potter i Insygnia Śmierci". Jest to zabieg zamierzony, mający na celu przedstawienie tamtych wydarzeń z perspektywy głównej bohaterki, a jednocześnie narratorki. Także proszę mnie za to nie szykanować, jest to działanie celowe, a jeśli komuś nie odpowiada - nie musi czytać.
Jednocześnie zaręczam, że cała reszta opowiadania jest wytworem wyłącznie mojej wyobraźni i powieść J. K. Rowling nie będzie więcej bezpośrednio plagiatowana.

~*~
- Już w porządku - mówiłam do dziewczyny leżącej w trawie. - Będzie dobrze, zaraz zaniesiemy cię do zamku.
- Ale ja chcę do domu - szepnęła. - Nie chcę już walczyć!
- Wiem - odpowiedziałam, próbując nie wybuchnąć płaczem. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - Przekonywałam bardziej siebie niż ją.
Klęcząc tak przy rannej dziewczynie, zapomniałam o całym świecie, o tym, że dookoła mnie wciąż toczy się wojna. Poczułam lekki powiew wiatru, choć noc była bezwietrzna. Odwróciłam się w obawie, że zaraz, nie wiadomo skąd, zaatakuje mnie jakiś śmierciożerca. Jednak nic nie zauważyłam, przez moment sądziłam, że to może Harry w swojej pelerynie niewidce choć raz chce wtajemniczyć mnie w to, co zamierza uczynić, ale nie, to było przecież niemożliwe. Złapałam drobną blondynkę za rękę i usiłowałam pozbyć się niejasnego wrażenia, że zaraz stanie się coś okropnego.
Pięćdziesiąt minut wcześniej Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, ogłosił, że Harry ma godzinę, aby pojawić się w Zakazanym Lesie, w przeciwnym razie bitwa rozpocznie się na nowo. Nie wiedziałam, co zamierzał Potter, dlatego czym prędzej zajęłam się rannymi, przenosząc ich do bezpieczniejszego miejsca niż błonia Hogwartu, zrujnowanego Hogwartu. A wśród jego ruin było tylu martwych ludzi, że nie miałam już nawet łez, by ich opłakiwać. Lavender, Colin, Remus, Tonks, no i Fred... Żadne z nich nie zasłużyło na swój los, na śmierć w tej bitwie. Polegli w chwale, ale ból po ich stracie był nie do zniesienia. Nie mogłam zaakceptować myśli, że w sklepie przy Pokątnej teraz będzie stał już tylko jeden rudzielec, bez swojej wiernej, bliźniaczej kopii.
"Ale Harry jeszcze żyje, Ginny, Harry żyje, jeszcze nic nie jest stracone, Jego można pokonać..." - powtarzałam sobie w myślach, walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Właśnie, Harry żyje, ale nikt go nie widział od ponad godziny. Gdy nadeszła pora wyznaczona przez czarnoksiężnika wszyscy zdolni do walki skupili się w Wielkiej Sali, gotowi po raz kolejny stawić czoła armii śrmierciożerców. Pięć minut, dziesięć, nic się nie działo, a to oznaczało tylko jedno - Lord Voldemort otrzymał to, czego pragnął, to, o co toczyła się cała wojna. Dostał Harry'ego. Gdzieś jeszcze tliła się we mnie nadzieja, wiara, że to wszystko zły sen, że Potter zaraz pocałuje mnie w policzek, a ja się obudzę i z radością stwierdzę, że to tylko kolejny koszmar. Ale to się nie działo, nie było pocałunku, nie było Harry'ego, był tylko ten koszmar na jawie.
Po raz trzeci tej nocy rozległ się magicznie wzmocniony głos Voldemorta, który stał na skraju Zakazanego Lasu, podczas gdy my staliśmy na zniszczonym dziedzińcu zamku.
- Harry Potter nie żyje - wypowiedział te słowa z triumfem, a ja zamarłam, nie chciałam w to wierzyć, przecież on zawsze wychodził z tego żywy! - Został zabity, gdy uciekał, ratując siebie, podczas gdy wielu z was oddało za niego życie. Niesiemy wam jego ciało jako dowód na to, że wasz bohater zginął. - We wszystko mogłam uwierzyć, w jego śmierć, nawet w to, że mnie nie kochał, ale nie to, że uciekł w ostatnim akcie. Nie, w to nikt z nas nie by nie uwierzył, nikt z Gwardii Dumbledora, żaden z uczniów Hogwartu, żaden nauczyciel. Nikt, kto znał naprawdę Harry'ego. Wiedzieliśmy, że oddał życie, byśmy mogli w końcu pokonać Voldemorta. - Zwyciężyliśmy - ciągnął dalej zadowolonym tonem. - Straciliście połowę ludzi. Moi śmierciożercy przewyższają was liczebnie, a Chłopca, Który Przeżył, już nie ma. Zakończmy tę wojnę. Każdy, kto postanowi dalej walczyć, mężczyzna, kobieta czy dziecko, zostanie uśmiercony, podobnie jak wszyscy członkowie jego rodziny. - To nawet nie była groźba, to był rozkaz władcy. Myślał, że wystarczy zabić Pottera, żebyśmy przestali walczyć. Tak, bez niego nasze morale podupadły, nie byliśmy pewni, co mamy robić, ale wiedzieliśmy jedno: albo pokonamy w końcu tego samozwanća, albo zginiemy, tak jak Harry. - Wyjdźcie z zamku, padnijcie przede mną na kolana, a daruję wam
życie. Życie zachowają też wasi rodzice i wasze dzieci, wasi bracia i wasze siostry. - "Nie zachowają" - pomyślałam. Fred nie żyje, tego nawet sam Voldemort nie zmieni. - Przebaczę
wszystkim i razem zbudujemy nowy świat.
Nowy świat, w którym On będzie władcą? W którym lekcje Obrony Przed Czarną Magią zastąpi czysta Czarna Magia? W którym głównym celem każdego czarodzieja będzie zabijanie Bogu ducha winnych mugoli? W którym każdy będzie musiał być mu posłuszny i swoje życie uzależniać od jego humoru? Nie, taka wizja świata nikogo nie satysfakcjonowała. Chciałam coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Chciałam zaprotestować, chciałam płakać, chciałam krzyczeć, walczyć, pomścić wszystkich, którzy zginęli, pomścić swoją miłość, ale nie mogłam... Staliśmy wszyscy przed zamkiem, nikt nic nie powiedział, a ze strony Zakazanego Lasu zmierzał ku nam pochód śmierciożerców, z Voldemortem na czele. Tuż za nim szedł Hagrid, trzymając w swoich ramionach Harry'ego. "Więc to naprawdę koniec?" - pomyślałam, patrząc na bezwładne ciało Pottera. Powoli docierało do mnie, że to jednak prawda, że tym razem się nie wywinął. Wiedziałam jedno, jego śmierć nie mogła pójść na marne.
- NIE! - pierwszy rozdzierający ciszę krzyk wydała profesor McGonagall, w odpowiedzi na to usłyszał złowieszczy śmiech Bellatriks. Jeśli kogoś nienawidziłam równie mocno, co Voldemorta, to właśnie jej.
- Nie! - wykrzyknęła Hermiona.
- Nie! - wrzasnął rozpaczliwie Ron.
- Harry! HARRY! - w końcu i ja wydobyłam z siebie dźwięk, przepełniony bólem i cierpieniem, jakiego nigdy wcześniej nie doznałam. W ciągu jednej nocy straciłam brata i miłość, ten krzyk rozdzierał moją duszę.
Chwilę potem wszyscy zaczęli krzyczeć, wyzywać śmierciożerców, Voldemorta, w ten sposób sprzeciwiali się i próbowali ukoić swój ból.
- CISZA! – Voldemort nie wytrzymał tego żałobnego lamentu, nigdy nie zrozumiał potęgi przyjaźni i miłości. Huknęło, błysnęło i wszyscy umilkli. – Już po wszystkim! Złóż go u moich stóp, Hagridzie, tam, gdzie jego miejsce!
Hagrid posłusznie wykonał polecenie, ale położył Harry'ego z czcią i smutkiem - tak, jak prawdziwego bohatera, którym niewątpliwie dla nas był.
Widzicie? – ciągnął Czarny Pan, chodząc wokół bruneta. - Harry Potter nie żyje! Dotarło to do was w końcu, biedni naiwniacy? Był nikim! Zawsze był tylko chłopcem, który żądał, by inni poświęcali się za niego! - "Nieprawda!" - krzyknęłam w myślach. Tyle razy ratował Hermionę, Rona, mnie, nigdy nie żądał poświęcenia ze strony swoich przyjaciół, zawsze starał się ich chronić, dlatego właśnie na spotkanie z Voldemortem poszedł sam. "I zginął" - dodał cicho głosik w mojej głowie, choć usilnie go uciszałam, żeby nie paść na kolana z rozpaczy.
Ciebie pokonał! – wrzasnął Ron, a zaraz po nim reszta obrońców zamku. Byłam mu wdzięczna za to, że ma odwagę cokolwiek powiedzieć, ja, chociaż Tiara przydzieliła mnie do Gryffindoru, domu ludzi odważnych, nie potrafiłam postawić się Temu, Który Zabił Moją Miłość.
Został zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni – powiedział Voldemort. Kłamał, kłamał jak z nut. Harry zginął, bo uznał to za potrzebne. – Zginął, próbując ratować własną skórę…
Nagle urwał, rozpętało się zamieszanie, ktoś krzyknął, coś huknęło, a później ten ktoś jęknął z bólu. Odwróciłam się, to Neville wyrwał się z tłumu i natarł na Voldemorta, lecz już padł na ziemię, trafiony zaklęciem rozbrajającym. Voldemort ze śmiechem odrzucił jego różdżkę. A więc nawet Neville miał więcej odwagi niż ja.
I któż to jest? – zapytał cicho głosem przypominającym syk węża. – Kto zgłosił się na ochotnika, by pokazać, co stanie się z każdym, kto będzie walczył nadal, choć bitwa jest już przegrana?
Bellatriks parsknęła śmiechem. Miałam ochotę cisnąć w nią jakimś niewybaczalnym zaklęciem, ale wciąż czułam się spraliżowana, tylko myśli w mojej głowie huczały nieustannie.
Panie, to Neville Longbottom! Chłopiec, który sprawiał tyle kłopotów Carrowom! Syn tych aurorów, pamiętasz?
Ach tak, pamiętam – rzekł Voldemort, patrząc z góry na Neville’a, który podnosił się z ziemi, samotny na pasie ziemi niczyjej między obrońcami zamku a śmierciożercami. – Ale ty chyba jesteś czarodziejem czystej krwi, dzielny chłopcze, prawda?
Neville stał przed nim bezbronny, z zaciśniętymi pięściami i ogniem w oczach. Podczas tej bitwy pokazał, że jest prawdziwym Gryfonem. A ja wciąż nie zrobiłam nic.
I co z tego? – zapytał Longobottom, nie bardzo rozumiejąc, co z tego wynika dla Voldemorta.
Okazałeś męstwo i odwagę, masz szlachetne pochodzenie. Będziesz wspaniałym śmierciożercą. Takich nam właśnie potrzeba, Neville’u Longbottom. - No tak, właśnie o to mu chodziło. Zebrać jeszcze potężniejszą armię, żeby zmieść wszystkich mugoli z powierzchni ziemi. Przez chwilę nawet bałam się odpowiedzi Neville'a, ale teraz się za to karcę. Jak mogłam nawet przez krótki moment wątpić w jego przyjaźń i wierność?
Przyłączę się do ciebie, kiedy piekło zamarznie – odrzekł, a potem krzyknął: – Gwardia Dumbledore’a!
Odpowiedziały mu bojowe okrzyki z tłumu, na który uciszające zaklęcia Voldemorta najwyraźniej długo nie działały. Ja również krzyczałam, w końcu byłam w stanie coś powiedzieć, ale najwyraźniej tylko w tłumie, w którym nikt nie mógł mnie dostrzec.
– A więc dobrze – rzekł Voldemort, a w jego cichym, aksamitnym głosie czaiła się groza
większa od tej, którą budziły jego zaklęcia. – Skoro taki jest twój wybór, Longbottom, zmienimy nieco nasz plan. Sam tego chciałeś.
Voldemort machnął różdżką. Chwilę później z jednego z roztrzaskanych okien zamku wyleciało coś przypominającego martwego ptaka i padło na wyciągniętą dłoń Voldemorta. Chwycił to coś za wydłużony koniec i potrząsnął. W powietrzu zachybotała pusta i wystrzępiona Tiara Przydziału.
W Hogwarcie nie będzie już więcej Ceremonii Przydziału – powiedział Voldemort. – Nie będzie już różnych domów. Wszystkim wystarczy jedno godło, godło mojego szlachetnego przodka, Salazara Slytherina. Prawda, Neville’u Longbottom?
Te słowa nie były niczym nieprzewidywalnym, ale jednak zachwiały większością z obrońców, szczególnie tych, którzy ze Slytherinu nie pochodzili. Wszystko działo się szybko, Voldemort wycelował różdżkę w Neville’a, który zesztywniał i znieruchomiał, a potem wcisnął mu na głowę Tiarę Przydziału, tak że zakryła mu oczy. Śmierciożercy od razu zareagowali, unieśli różdżki w geście wierności swemu przywódcy.
Neville pokaże nam teraz, co się stanie z każdym, kto będzie na tyle głupi, by nadal mi się sprzeciwiać – rzekł Voldemort i krótkim machnięciem różdżki sprawił, że Tiara Przydziału stanęła w płomieniach.
Nie mogłam na to patrzeć, Neville płonął jak żywa pochodnia, nie mogąc się poruszyć. Chciałam krzyczeć, w końcu coś zrobić, pokazać, że Neville nie jest jedynym, który się tak łatwo nie podda, ale wtedy wiele rzeczy wydarzyło się równocześnie.
Usłyszeliśmy wrzawę dochodzącą z odległych granic terenów szkolnych, jakby setki ludzi wdzierało się przez niewidoczne mury i gnało w stronę zamku, wydając wojenne okrzyki. Jednocześnie zza rogu zamku wyłonił się Graup, rycząc: „HAGGER!", na co natychmiast odpowiedziały rykiem olbrzymy Voldemorta i pobiegły ku niemu jak rozwścieczone słonie, aż ziemia zadygotała. Potem rozległ się tętent kopyt i brzdęknięcia cięciw, a na śmierciożerców spadł deszcz strzał. Rozbiegli się z krzykiem. Neville się poruszył. Jednym szybkim, płynnym ruchem uwolnił się spod Zaklęcia Pełnego Porażenia Ciała. Płonąca Tiara Przydziału spadła mu z głowy, a on wyciągnął z niej srebrny miecz z wysadzaną rubinami rękojeścią… Miecz Gryffindora, pomyślałam, to znak, że nie wszystko jeszcze skończone.
Jednym ciosem odrąbał wielkiemu wężowi łeb, który śmignął wysoko w powietrze, połyskując w świetle bijącym z sali wejściowej. Voldemort otworzył usta, wydając z siebie okrzyk wściekłości, którego nikt nie mógł usłyszeć, a cielsko Nagini opadło z głuchym łoskotem u jego stóp…
Nagle ktoś rzucił Zaklęcie Tarczy między Neville’a i Voldemorta, zanim ten ostatni zdołał unieść różdżkę. Spojrzałam na Hagrida, którego ręce były teraz puste. Jak? Hagrid ryknął z niedowierzaniem:
HARRY! HARRY… GDZIE JEST HARRY?!
Wokół zamku zapanował chaos. Śmierciożercy pierzchali przed nacierającymi centaurami, wszyscy umykali przed miażdżącymi stopami olbrzymów, a bitewne okrzyki nadchodzących nie wiadomo skąd posiłków nasilały się z każdą chwilą. Nad głowami olbrzymów Voldemorta krążyły wielkie, skrzydlate stworzenia, testrale i hipogryf Hardodziob, pazurami i dziobami atakując ich oczy, podczas gdy Graup okładał ich pięściami.
Nie wiedząc, co robię i nie do końca rozumiejąc, co tu się dzieje, razem z innymi czarodziejami przemknęłam do sali wejściowej. Voldemort też tam był, cofał się w kierunku Wielkiej Sali, wciąż krzycząc coś do śmierciożerców i rzucając zaklęciami na prawo i lewo, pomiędzy nim a Seamusem i Hanną znikąd pojawiały się Zaklęcia Tarczy. Do mojej głowy dochodziły przeróżne myśli. Harry pod peleryną? Czy to w ogóle możliwe?
Drzwi sali szturmował co raz większy tłum, wszyscy chcieli walczyć, odżyła w nich nadzieja. Nikt Harry'ego nie widział, ale chyba wszyscy wiedzieli, że Chłopiec, Który Przeżył przeżył po raz kolejny. Chciałam, żeby tak było. Ta myśl wlała we mnie nadzieję i ogień potrzebny do walki.
W sali wejściowej zaroiło się od skrzatów domowych, wrzeszczących i wymachujących tasakami i nożami do krajania mięsa, a przewodził im Stworek, który pokrzykiwał głosem ropuchy:
Do boju! Do boju! Za mojego pana, obrońcę domowych skrzatów! W imię mężnego Regulusa, do boju! Do boju z Czarnym Panem!
Rozwścieczone skrzaty dźgały i chlastały nożami wrogów po kostkach i łydkach, wszędzie roiło się od śmierciożerców padających pod samym ciężarem mrowia obrońców zamku, wyciągających z ran groty strzał, łapiących się za krwawiące łydki albo próbujących uciec, ale daremnie, bo przy drzwiach frontowych wpadali prosto w tłum nowo przybyłych.
Nagle znalazłam się obok Hermiony i Luny, a naprzeciw nas stanęła Bellatriks Lestrange. Byłyśmy kilkadziesiąt metrów od Voldemorta, ale ważniejsza była ona. Wyrządziła chyba najwięcej krzywd ze wszystkich śmierciożerców. Longobottomowie, Syriusz i setki innych czarodziejów. Walczyłyśmy najdzielniej, jak mogłyśmy. W końcu poczułam w sobie tę odwagę, za którą zostałam przydzielona do Gryffindoru, ale w pewnym momencie Mordercze Zaklęcie minęło mnie tylko o milimetry. To nieco zachwiało moją pewnością, ale usłyszałam ukochany głos, choć nieco wściekły.
NIE W MOJĄ CÓRKĘ, SUKO! - krzyknęła mama, a ja otworzyłam oczy ze zdumienia. Zrzuciła pelerynę i biegła w kierunku Bellatriks, która ryknęła śmiechem. Oj nie, śmianie się z mamy to najgorsze, co można zrobić. - Z DROGI! – wrzasnęła na naszą trójkę i wycelowała w Lestrange.
Różdżka mamy ze świstem przecinała powietrze, drgała i wirowała błyskawicznie, a szyderczy uśmiech spełzł z twarzy Bellatriks Lestrange i zamienił się w grymas wściekłości. Z obu różdżek raz po raz wytryskiwały strumienie światła, posadzka wokół nich rozgrzała się i popękała – obie walczyły, by zabić.
Nie! – krzyknęła mama, gdy podbiegło kilku uczniów, chcąc ją wesprzeć. – Cofnąć się! Zostawcie ją mnie!
Widziałam w jej oczach mord i choć nieco mnie to przeraziło, to rozumiałam jej chęć zemsty. Tyle bólu, tyle strachu, tyle łez...
– Co się stanie z twoimi dziećmi, kiedy cię zabiję?! – wrzasnęła Bellatriks, a ja miałam ochotę sama wymierzyć sprawiedliwość. – Kiedy mamusia połączy się ze swoim Fredziem?!
Już… nigdy… nie tkniesz… moich… dzieci! – krzyknęła mama, a ja wiedziałam, co będzie dalej.
Bellatriks zaniosła się szyderczym śmiechem, a Zaklęcie mamy przemknęło pod wyciągniętą ręką Bellatriks i ugodziło ją w pierś, prosto w serce. Szyderczy śmiech Lestrange zamarł, oczy wyszły jej na wierzch i zaledwie zrozumiała, co się stało, runęła na posadzkę. Obserwujący walkę tłum ryknął z zachwytu, a Voldemort zawył z wściekłości.
Moja matka kogoś zabiła, moja matka zabiła Bellatriks Lestrange. To było nie do pojęcia, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że w tej wojnie już nic nie jest do pojęcia. Najważniejsze, że Bellatriks już nikogo nie skrzywdzi. Potworna siła odrzuciła walczących z Voldemortem i on sam w dzikiej furii kierował się w stronę mamy. Krzyknęłam w myślach z przerażenia i próbowałam coś zrobić, ale ktoś mnie uprzedził
Protego! – rozległ się czyjś głos, a środek sali przedzieliła magiczna tarcza.
Voldemort rozejrzał się, szukając tego, kto rzucił zaklęcie. W tej samej chwili Harry
zrzucił z siebie pelerynę-niewidkę. Zamarłam. Czyli to prawda, moja nadzieja nie była płonna. W tym samym momencie, w którym dotarło do mnie, że Harry jednak żyje, on znów był w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Chciałam mu pomóc, chciałam go ocalić, choćby za cenę własnego życia, ale zanim cokolwiek zrobiłam on krzyknął:
Niech nikt nie próbuje mi pomagać! Tak musi się to zakończyć. Tylko ja i on.
Voldemort zasyczał jak wąż, jego oczy zapłonęły czerwienią.
Potter znowu kłamie! Przecież to nie w jego stylu! Kogo tym razem wykorzystasz, by ratować własną skórę, Potter?
Nikogo. Nie ma już horkruksów. Tylko ty i ja. Żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje. A jeden z nas za chwilę odejdzie na zawsze… - Zadrżałam, słysząc te słowa. Od dawna wiedziałam, że tak brzmi przepowiednia, jednak teraz dotarło to do mnie z całą mocą. Harry stoi sam naprzeciwko najpotężniejszego czarnoksiężnika w dziejach Magii. Czy jest coś, co może go ocalić?
Jeden z nas? – zadrwił Voldemort, cały spięty, jak wąż szykujący się do skoku na ofiarę. – I myślisz, że znowu ci się uda? Chłopcu, któremu przypadkiem udało się przeżyć, marionetce Dumbledore’a, który pociągał za sznurki?
Nazywasz przypadkiem to, że moja matka oddała życie, aby mnie ocalić? Nazywasz przypadkiem to, że postanowiłem stawić ci czoła na tym cmentarzu? I przypadkiem było to, że nie broniłem się tej nocy, a jednak przeżyłem i powróciłem, by z tobą walczyć?
Nie bronił się, nawet nie próbował, wiedział, że musi umrzeć, żeby można było pokonać Voldemorta. To go ocaliło, jego szczerość i miłość.
Same przypadki! – krzyknął Voldemort, ale wciąż nie atakował, a wszyscy zamarliśmy jak spetryfikowani, wstrzymując oddech. – Miałeś po prostu szczęście! I zawsze chowałeś się za plecami większych od siebie czarodziejów, pozwalając mi zabić ich zamiast ciebie!
- Tej nocy już nikogo nie zabijesz – powiedział Harry, gdy obaj wciąż krążyli po kole, patrząc sobie w oczy. – Już nigdy nie będziesz w stanie zabić żadnego z nich. Jeszcze tego nie pojąłeś? Byłem gotów umrzeć, by powstrzymać cię od krzywdzenia tych ludzi…
Ale nie umarłeś!
Chciałem umrzeć i to wystarczyło. Zrobiłem to samo, co moja matka. Ochroniłem ich przed tobą. Nie zauważyłeś, że nie działają na nich twoje zaklęcia? Nie możesz ich torturować. Nie możesz ich tknąć. Nie nauczyłeś się niczego na własnych błędach, Riddle…
Harry wszystkich nas ocalił, był w tym taki podobny do matki.
Jak śmiesz…
Tak, śmiem. Wiem o wielu sprawach, o których ty nie wiesz, Tomie Riddle. O wielu bardzo ważnych sprawach. Chcesz poznać kilka z nich, zanim popełnisz kolejny wielki błąd?
Mówisz o miłości? – zapytał Voldemort szyderczym tonem. – O tym ulubionym sloganie Dumbledore’a, o miłości, która według niego jest silniejsza od śmierci, choć jego nie uratowała przed runięciem z Wieży Astronomicznej i roztrzaskaniem się u jej stóp jak stara lalka z wosku? O miłości, która nie powstrzymała mnie od rozdeptania twojej matki jak karalucha? Ale tutaj jakoś nikt nie kocha cię aż tak, Potter, by wybiec i zasłonić cię swoim ciałem. Co cię teraz ochroni przed śmiercią?
Nikt? Nikt?! Pierwsze o czym pomyślałam, gdy ten pojedynek się rozpoczął, to ratowanie Harry'ego. Moje życie bez niego nie miałoby żadnego sensu, zrozumiałam to, gdy zobaczyłam go bezbronnego w ramionach Hagrida, ale wiedziałam, że to musi się rozegrać między nimi. Mój fałszywy ruch mógłby wszystko zepsuć, więc patrzyłam dalej na to, co się dzieje, z nadzieją, że już za chwilę będzie po wszystkim, że będę mogła utonąć w jego ramionach i liczyć na to, że zaczniemy jeszcze raz.
Jest coś takiego – odrzekł Harry i obaj nadal krążyli wokół siebie, nie spuszczając z siebie wzroku, uwikłani w siebie, oddzieleni od siebie tylko tą jedną, ostatnią tajemnicą.
Jeśli nie miłość ma cię tym razem ocalić – powiedział Voldemort – to pewnie wierzysz, że masz w sobie jakąś magiczną moc, której ja nie mam, albo broń potężniejszą od mojej?
Wierzę, że mam jedno i drugie – odparł Harry , ale Voldemort natychmiast zaczął się śmiać, a był to śmiech bardziej przerażający od jego wściekłych wrzasków, śmiech opętańczy, całkowicie pozbawiony humoru, toczący się złowrogim echem po Wielkiej Sali.
A więc myślisz, że twoja magiczna moc jest większa od mojej? Od mocy Lorda Voldemorta, znającego tajniki magii, o których nawet nie marzył sam wielki Dumbledore?
Och, marzył o nich – odrzekł Harry – ale wiedział więcej od ciebie, wiedział dość, by nie zrobić tego, co ty zrobiłeś.
Bo był słaby! Był za słaby, by posiąść to, co mogło być jego, a będzie należało do mnie!
Mylisz się, był po prostu od ciebie mądrzejszy. Był lepszym od ciebie czarodziejem i lepszym człowiekiem.
To ja sprawiłem, że umarł!
Tak ci się wydaje, ale mylisz się.
Wszyscy głęboko odetchnęliśmy, śmierć Dumbledore'a do tej pory owiana była tajemnicą, a Harry chyba wiedział o czymś, o czym nie wiedział już nikt inny.
DUMBLEDORE NIE ŻYJE! – krzyknął Voldemort tak, jakby rzucał na Harry’ego
zaklęcie, które miało mu sprawić straszliwy ból. – Jego ciało gnije w marmurowym grobowcu
na błoniach tego zamku! Widziałem je, Potter, i wiem, że Albus Dumbledore nigdy nie
powróci!
Tak, Dumbledore nie żyje – odparł spokojnie Harry – ale to nie ty go zabiłeś. Sam wybrał sposób, w jaki umarł, wybrał go wiele miesięcy przed swoją śmiercią, zaplanował wszystko z kimś, kogo uważałeś za swojego sługę.
Cóż to za dziecinne mrzonki? – zakpił Voldemort, ale wciąż nie atakował, utkwiwszy swoje czerwone oczy w zielonych oczach Harry’ego.
Severus Snape nie był twoim sługą – rzekł Harry. – Snape był człowiekiem Dumbledore’a. Był nim od samego początku, od chwili, gdy zacząłeś gnębić moją matkę. A ty nigdy nie zdawałeś sobie z tego sprawy, bo jednej rzeczy nie pojąłeś, Tomie Riddle. Czy kiedykolwiek widziałeś patronusa Snape’a?
Voldemort nie odpowiedział. Nadal krążyli wokół siebie jak dwa wilki, zanim rzucą się na siebie.
– Patronusem Snape’a była łania. Taka sama jak patronus mojej matki, bo Snape kochał ją przez prawie całe życie, od czasu, gdy jeszcze byli dziećmi. A powinieneś to zrozumieć - dodał, gdy Voldemortowi zadrgały nozdrza – kiedy poprosił cię, abyś darował jej życie.
Pożądał jej, to wszystko, ale kiedy umarła, uznał, że przecież jest wiele innych kobiet, o czystszej krwi, bardziej jego wartych…
Nie, to nie w stylu Snape'a, można o nim mówić wszystko, ale był człowiekiem honoru, więc jeśli kogoś kochał to na pewno całym sercem i na zawsze.
Tak ci powiedział, to zrozumiałe, bo był szpiegiem Dumbledore’a od chwili, gdy jej zagroziłeś, przez cały czas działał przeciwko tobie! Dumbledore był już umierającym człowiekiem, kiedy Snape go dobił!
No i co z tego?! – wrzasnął Voldemort, który dotąd słuchał uważnie, a teraz wybuchnął chichotem szaleńca. – Jakie to ma znaczenie, czy Snape był człowiekiem moim czy Dumbledore’a? Co mnie mogą obchodzić ich podstępne działania przeciwko mnie? Obu rozdeptałem, tak jak rozdeptałem twoją matkę, Snape’a rzekomo wielką miłość! Och, ale to wszystko układa się w pewną całość, Potter, tyle że ty nie masz o tym pojęcia! Dumbledore nie chciał, by Czarna Różdżka wpadła w moje ręce! Wolał, by władał nią Snape! Ale spóźniłeś się, chłopczyku, zdobyłem różdżkę przed tobą, zrozumiałem to wszystko szybciej od ciebie! Zabiłem Snape’a trzy godziny temu i jestem prawowitym panem Czarnej Różdżki, Berła Śmierci, Różdżki Przeznaczenia! Zawiódł ostatni plan Dumbledore’a!
Przez chwilę zadrżałam ze strachu, więc te wszystkie opowieści dla dzieci o trzech braciach są prawdziwe, a Czarna Różdżka znajduje się w rękach Voldemorta. Bałam się o Harry'ego, ale wierzyłam, że drugi raz świat nie każe mi tak cierpieć.
Tak, zawiódł – przyznał Harry. – Masz rację. Ale zanim spróbujesz mnie zabić, radzę ci zastanowić się nad tym, co zrobiłeś… spróbuj okazać skruchę, Tomie Riddle…
Co?
Nic, co do tej pory powiedział Harry, nie wstrząsnęło Voldemortem tak, jak ta uwaga.
Jego źrenice zwęziły się do pionowych szparek, a skóra wokół oczu pobielała. Voldemort i skrucha, choćby udawana, to było nie do pojęcia. Harry był tak pewny siebie, że uwierzyłam, że to naprawdę się uda.
To twoja ostatnia szansa – rzekł Harry – jedyne, co ci pozostało… widziałem, czym się staniesz, jak tego nie zrobisz… bądź mężczyzną… spróbuj… spróbuj okazać skruchę…
I ty śmiesz…?
Tak, śmiem, bo ten ostatni plan Dumbledore’a zawiódł, ale to nie we mnie trafiły rykoszetem jego skutki, tylko w ciebie, Riddle.
Dłoń Voldemorta, trzymająca Czarną Różdżkę, zadrżała, a Harry mocniej zacisnął palce na różdżce Dracona. Wiedziałam, że tylko sekundy dzielą nas od ostatecznego rozstrzygnięcia.
Ta różdżka wciąż cię nie słucha tak, jak powinna, bo zabiłeś nie tę osobę. Severus Snape nigdy nie był prawowitym panem Czarnej Różdżki. Nie pokonał Dumbledore’a.
Zabił…
Czy ty mnie nie słuchasz? Snape nigdy nie pokonał Dumbledore’a! Razem tę śmierć zaplanowali! Dumbledore chciał umrzeć niepokonany i to on byłby ostatnim prawowitym panem Czarnej Różdżki! Gdyby wszystko potoczyło się zgodnie z tym planem, różdżka na zawsze utraciłaby swoją niezwykłą moc, bo nikt mu jej nie odebrał!
W takim razie Dumbledore mógł mi równie dobrze sam dać tę różdżkę, Potter! – wycedził z mściwą satysfakcją Voldemort. – Wykradłem tę różdżkę z grobu jej ostatniego pana! Wziąłem ją wbrew woli jej ostatniego pana! Do mnie należy jej moc!
Nadal tego nie rozumiesz, Riddle? Nie wystarczy po prostu ją mieć! Możesz ją trzymać w dłoni, możesz jej używać, ale przez to nie stajesz się jej prawdziwym właścicielem. Nie słuchałeś tego, co mówił Ollivander? To różdżka wybiera czarodzieja… Czarna Różdżka rozpoznała swojego nowego pana, zanim Dumbledore umarł, a był nim ktoś, kto nigdy jej nie dotknął. Odebrał różdżkę Dumbledore’owi wbrew jego woli, nie zdając sobie w pełni sprawy z tego, co uczynił, nie mając pojęcia, że najpotężniejsza, najgroźniejsza różdżka na świecie jest gotowa mu służyć... Prawdziwym panem Czarnej Różdżki stał się Draco Malfoy.
Już dawno zgubiłam się w tym wszystkim, Insygnia Śmierci, śmierć Dumbledore'a, Snape'a, to wszystko było dla mnie zagadką, bo Harry nigdy do końca nie wtajemniczał mnie w swoje plany. Miałam do niego o to żal, ale nie to teraz było najwazniejsze.
Cóż za różnica? – zapytał cicho Voldemort. – Nawet gdybyś miał rację, Potter, między nami niczego to nie zmienia. Nie masz już swojej różdżki z piórem feniksa, teraz wszystko zależy
tylko od tego, który z nas zręczniej posługuje się magią… a kiedy cię zabiję, pójdę po Dracona
Malfoya i…
– Za późno – przerwał mu Harry. – Utraciłeś swoją szansę. Byłem szybszy. Pokonałem Dracona parę tygodni temu. Zabrałem mu różdżkę.
Wszyscy spojrzeli na Harry'ego, a ja czułam się co raz bardziej zagubiona. Może kiedyś zrozumiem, co działo się przez ten rok, kiedy ja próbowałam odbudować Gwardię Dumbledore'a i stawiać opór nowym porządkom w Hogwarcie. Co robił wtedy Harry, Hermiona i Ron?
No więc pojąłeś już, jak się to wszystko skończyło? – szepnął. – Czy różdżka, którą
masz w ręku, wie, że jej ostatni pan został rozbrojony? Bo jeśli wie… To ja jestem
prawowitym panem Czarnej Różdżki.
Zaczarowane sklepienie rozjarzyło się czerwonozłotą poświatą, gdy nad parapetem najbliższego okna pojawiła się krawędź oślepiającej tarczy słońca. Blask padł jednocześnie na ich twarze, tak że twarz Voldemorta nagle zapłonęła czerwienią. Voldemort wykrzyczał Mordercze Zaklęcie, ale Harry też krzyknął w tym samym momencie.
Avada Kedavra!
Expelliarmus!
Zamknęłam oczy, bojąc się tego, co mogę ujrzeć, gdy je otworzę. Nastała cisza, a potem szok minął i wokół Harry’ego wybuchła dzika wrzawa. Otworzyłam oczy i zobaczyłam bezwładne ciało Voldemorta. Udało się. Wszyscy skoczyli tłumnie do Harry'ego. Pierwsi dobiegli Ron i Hermiona, i to oni otoczyli go ramionami, też do niego podbiegłam, zaraz potem Neville, Luna, każdy chciał mu podziękować.
Słońce podnosiło się nad Hogwartem, a Wielka Sala rozgorzała światłem i życiem. Harry musiał wszystkich pocieszać, pomagać, nie miał czasu nawet dla Hermiony i Rona, a co dopiero dla mnie. Odsunęłam się w cień, dając mu czas na przyswojenie wszystkiego, co się działo.
Gdy wszystko zostało uprzątnięte, a ciała poległych znalazły się w odpowiednim miejscu, spotkaliśmy się w Wielkiej Sali. Stoły były przywrócone do ładu, ale nikt się tym nie przejmował. Siedziałam obok mamy i taty i spoglądałam na Harry'ego po drugiej stronie stołu. Ani razu na mnie nie spojrzał, czyżby coś się zmieniło w jego uczuciach? Odrzuciłam od siebie szybko tę myśl i zobaczyłam, jak Ron i Hermiona wstają od stołu, a Harry nagle zniknął. No tak, znowu peleryna-niewidka, znowu ich trójka. Gdyby nie to, że Ron był szaleńczo zakochany w Hermionie, a ona była moją bliską przyjaciółką, to chyba byłabym chorobliwie zazdrosna. O te wszystkie tajemnice, niedopowiedzenia, brak pożegnań, odsuwanie mnie od wszystkiego. Wiem, że chcieli mnie chronić, ale jednak ja też nie byłam już małą dziewczynką, która jąkała się za każdym razem, gdy miała odezwać się do Chłopca, Który Przeżył.
~*~
Dzień dobry, zagubiony i zdezorientowany czytelniku. Oto jestem, córka marnotrawna Blogspota zwana w tym świecie Commi. Parę lat temu autorka co najmniej niesmacznych i dziwnych opowiadań z siatkarzami w roli głównej. Dziś wracam jako autorka Potterowskiego fanfiction. Dlaczego? Sama nie wiem. Chęć była, wena przyszła, zachęta też, więc czemu by nie spróbować? Próbuję więc, co z tego wyniknie, nie wiem.
Czekam niecierpliwie na pierwsze recenzje, opinie i przemyślenia. Czy to starych czytelników, którzy odkrywają mnie na nowo, czy nowych, którzy dopiero się ze mną zetknęli. Przyjmę wszystko na klatę :)
Pierwszy rozdział jest gotowy i tylko czeka, aż zostanie przedstawiony światu. Więcej o koncepcji opowiadania i bohaterach w odpowiednich zakładkach :)
Wasza Commi <3