16 stycznia 2016

PROLOG

Od autorki: Prolog jest plagiatem końcowych fragmentów książki "Harry Potter i Insygnia Śmierci". Jest to zabieg zamierzony, mający na celu przedstawienie tamtych wydarzeń z perspektywy głównej bohaterki, a jednocześnie narratorki. Także proszę mnie za to nie szykanować, jest to działanie celowe, a jeśli komuś nie odpowiada - nie musi czytać.
Jednocześnie zaręczam, że cała reszta opowiadania jest wytworem wyłącznie mojej wyobraźni i powieść J. K. Rowling nie będzie więcej bezpośrednio plagiatowana.

~*~
- Już w porządku - mówiłam do dziewczyny leżącej w trawie. - Będzie dobrze, zaraz zaniesiemy cię do zamku.
- Ale ja chcę do domu - szepnęła. - Nie chcę już walczyć!
- Wiem - odpowiedziałam, próbując nie wybuchnąć płaczem. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - Przekonywałam bardziej siebie niż ją.
Klęcząc tak przy rannej dziewczynie, zapomniałam o całym świecie, o tym, że dookoła mnie wciąż toczy się wojna. Poczułam lekki powiew wiatru, choć noc była bezwietrzna. Odwróciłam się w obawie, że zaraz, nie wiadomo skąd, zaatakuje mnie jakiś śmierciożerca. Jednak nic nie zauważyłam, przez moment sądziłam, że to może Harry w swojej pelerynie niewidce choć raz chce wtajemniczyć mnie w to, co zamierza uczynić, ale nie, to było przecież niemożliwe. Złapałam drobną blondynkę za rękę i usiłowałam pozbyć się niejasnego wrażenia, że zaraz stanie się coś okropnego.
Pięćdziesiąt minut wcześniej Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, ogłosił, że Harry ma godzinę, aby pojawić się w Zakazanym Lesie, w przeciwnym razie bitwa rozpocznie się na nowo. Nie wiedziałam, co zamierzał Potter, dlatego czym prędzej zajęłam się rannymi, przenosząc ich do bezpieczniejszego miejsca niż błonia Hogwartu, zrujnowanego Hogwartu. A wśród jego ruin było tylu martwych ludzi, że nie miałam już nawet łez, by ich opłakiwać. Lavender, Colin, Remus, Tonks, no i Fred... Żadne z nich nie zasłużyło na swój los, na śmierć w tej bitwie. Polegli w chwale, ale ból po ich stracie był nie do zniesienia. Nie mogłam zaakceptować myśli, że w sklepie przy Pokątnej teraz będzie stał już tylko jeden rudzielec, bez swojej wiernej, bliźniaczej kopii.
"Ale Harry jeszcze żyje, Ginny, Harry żyje, jeszcze nic nie jest stracone, Jego można pokonać..." - powtarzałam sobie w myślach, walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Właśnie, Harry żyje, ale nikt go nie widział od ponad godziny. Gdy nadeszła pora wyznaczona przez czarnoksiężnika wszyscy zdolni do walki skupili się w Wielkiej Sali, gotowi po raz kolejny stawić czoła armii śrmierciożerców. Pięć minut, dziesięć, nic się nie działo, a to oznaczało tylko jedno - Lord Voldemort otrzymał to, czego pragnął, to, o co toczyła się cała wojna. Dostał Harry'ego. Gdzieś jeszcze tliła się we mnie nadzieja, wiara, że to wszystko zły sen, że Potter zaraz pocałuje mnie w policzek, a ja się obudzę i z radością stwierdzę, że to tylko kolejny koszmar. Ale to się nie działo, nie było pocałunku, nie było Harry'ego, był tylko ten koszmar na jawie.
Po raz trzeci tej nocy rozległ się magicznie wzmocniony głos Voldemorta, który stał na skraju Zakazanego Lasu, podczas gdy my staliśmy na zniszczonym dziedzińcu zamku.
- Harry Potter nie żyje - wypowiedział te słowa z triumfem, a ja zamarłam, nie chciałam w to wierzyć, przecież on zawsze wychodził z tego żywy! - Został zabity, gdy uciekał, ratując siebie, podczas gdy wielu z was oddało za niego życie. Niesiemy wam jego ciało jako dowód na to, że wasz bohater zginął. - We wszystko mogłam uwierzyć, w jego śmierć, nawet w to, że mnie nie kochał, ale nie to, że uciekł w ostatnim akcie. Nie, w to nikt z nas nie by nie uwierzył, nikt z Gwardii Dumbledora, żaden z uczniów Hogwartu, żaden nauczyciel. Nikt, kto znał naprawdę Harry'ego. Wiedzieliśmy, że oddał życie, byśmy mogli w końcu pokonać Voldemorta. - Zwyciężyliśmy - ciągnął dalej zadowolonym tonem. - Straciliście połowę ludzi. Moi śmierciożercy przewyższają was liczebnie, a Chłopca, Który Przeżył, już nie ma. Zakończmy tę wojnę. Każdy, kto postanowi dalej walczyć, mężczyzna, kobieta czy dziecko, zostanie uśmiercony, podobnie jak wszyscy członkowie jego rodziny. - To nawet nie była groźba, to był rozkaz władcy. Myślał, że wystarczy zabić Pottera, żebyśmy przestali walczyć. Tak, bez niego nasze morale podupadły, nie byliśmy pewni, co mamy robić, ale wiedzieliśmy jedno: albo pokonamy w końcu tego samozwanća, albo zginiemy, tak jak Harry. - Wyjdźcie z zamku, padnijcie przede mną na kolana, a daruję wam
życie. Życie zachowają też wasi rodzice i wasze dzieci, wasi bracia i wasze siostry. - "Nie zachowają" - pomyślałam. Fred nie żyje, tego nawet sam Voldemort nie zmieni. - Przebaczę
wszystkim i razem zbudujemy nowy świat.
Nowy świat, w którym On będzie władcą? W którym lekcje Obrony Przed Czarną Magią zastąpi czysta Czarna Magia? W którym głównym celem każdego czarodzieja będzie zabijanie Bogu ducha winnych mugoli? W którym każdy będzie musiał być mu posłuszny i swoje życie uzależniać od jego humoru? Nie, taka wizja świata nikogo nie satysfakcjonowała. Chciałam coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Chciałam zaprotestować, chciałam płakać, chciałam krzyczeć, walczyć, pomścić wszystkich, którzy zginęli, pomścić swoją miłość, ale nie mogłam... Staliśmy wszyscy przed zamkiem, nikt nic nie powiedział, a ze strony Zakazanego Lasu zmierzał ku nam pochód śmierciożerców, z Voldemortem na czele. Tuż za nim szedł Hagrid, trzymając w swoich ramionach Harry'ego. "Więc to naprawdę koniec?" - pomyślałam, patrząc na bezwładne ciało Pottera. Powoli docierało do mnie, że to jednak prawda, że tym razem się nie wywinął. Wiedziałam jedno, jego śmierć nie mogła pójść na marne.
- NIE! - pierwszy rozdzierający ciszę krzyk wydała profesor McGonagall, w odpowiedzi na to usłyszał złowieszczy śmiech Bellatriks. Jeśli kogoś nienawidziłam równie mocno, co Voldemorta, to właśnie jej.
- Nie! - wykrzyknęła Hermiona.
- Nie! - wrzasnął rozpaczliwie Ron.
- Harry! HARRY! - w końcu i ja wydobyłam z siebie dźwięk, przepełniony bólem i cierpieniem, jakiego nigdy wcześniej nie doznałam. W ciągu jednej nocy straciłam brata i miłość, ten krzyk rozdzierał moją duszę.
Chwilę potem wszyscy zaczęli krzyczeć, wyzywać śmierciożerców, Voldemorta, w ten sposób sprzeciwiali się i próbowali ukoić swój ból.
- CISZA! – Voldemort nie wytrzymał tego żałobnego lamentu, nigdy nie zrozumiał potęgi przyjaźni i miłości. Huknęło, błysnęło i wszyscy umilkli. – Już po wszystkim! Złóż go u moich stóp, Hagridzie, tam, gdzie jego miejsce!
Hagrid posłusznie wykonał polecenie, ale położył Harry'ego z czcią i smutkiem - tak, jak prawdziwego bohatera, którym niewątpliwie dla nas był.
Widzicie? – ciągnął Czarny Pan, chodząc wokół bruneta. - Harry Potter nie żyje! Dotarło to do was w końcu, biedni naiwniacy? Był nikim! Zawsze był tylko chłopcem, który żądał, by inni poświęcali się za niego! - "Nieprawda!" - krzyknęłam w myślach. Tyle razy ratował Hermionę, Rona, mnie, nigdy nie żądał poświęcenia ze strony swoich przyjaciół, zawsze starał się ich chronić, dlatego właśnie na spotkanie z Voldemortem poszedł sam. "I zginął" - dodał cicho głosik w mojej głowie, choć usilnie go uciszałam, żeby nie paść na kolana z rozpaczy.
Ciebie pokonał! – wrzasnął Ron, a zaraz po nim reszta obrońców zamku. Byłam mu wdzięczna za to, że ma odwagę cokolwiek powiedzieć, ja, chociaż Tiara przydzieliła mnie do Gryffindoru, domu ludzi odważnych, nie potrafiłam postawić się Temu, Który Zabił Moją Miłość.
Został zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni – powiedział Voldemort. Kłamał, kłamał jak z nut. Harry zginął, bo uznał to za potrzebne. – Zginął, próbując ratować własną skórę…
Nagle urwał, rozpętało się zamieszanie, ktoś krzyknął, coś huknęło, a później ten ktoś jęknął z bólu. Odwróciłam się, to Neville wyrwał się z tłumu i natarł na Voldemorta, lecz już padł na ziemię, trafiony zaklęciem rozbrajającym. Voldemort ze śmiechem odrzucił jego różdżkę. A więc nawet Neville miał więcej odwagi niż ja.
I któż to jest? – zapytał cicho głosem przypominającym syk węża. – Kto zgłosił się na ochotnika, by pokazać, co stanie się z każdym, kto będzie walczył nadal, choć bitwa jest już przegrana?
Bellatriks parsknęła śmiechem. Miałam ochotę cisnąć w nią jakimś niewybaczalnym zaklęciem, ale wciąż czułam się spraliżowana, tylko myśli w mojej głowie huczały nieustannie.
Panie, to Neville Longbottom! Chłopiec, który sprawiał tyle kłopotów Carrowom! Syn tych aurorów, pamiętasz?
Ach tak, pamiętam – rzekł Voldemort, patrząc z góry na Neville’a, który podnosił się z ziemi, samotny na pasie ziemi niczyjej między obrońcami zamku a śmierciożercami. – Ale ty chyba jesteś czarodziejem czystej krwi, dzielny chłopcze, prawda?
Neville stał przed nim bezbronny, z zaciśniętymi pięściami i ogniem w oczach. Podczas tej bitwy pokazał, że jest prawdziwym Gryfonem. A ja wciąż nie zrobiłam nic.
I co z tego? – zapytał Longobottom, nie bardzo rozumiejąc, co z tego wynika dla Voldemorta.
Okazałeś męstwo i odwagę, masz szlachetne pochodzenie. Będziesz wspaniałym śmierciożercą. Takich nam właśnie potrzeba, Neville’u Longbottom. - No tak, właśnie o to mu chodziło. Zebrać jeszcze potężniejszą armię, żeby zmieść wszystkich mugoli z powierzchni ziemi. Przez chwilę nawet bałam się odpowiedzi Neville'a, ale teraz się za to karcę. Jak mogłam nawet przez krótki moment wątpić w jego przyjaźń i wierność?
Przyłączę się do ciebie, kiedy piekło zamarznie – odrzekł, a potem krzyknął: – Gwardia Dumbledore’a!
Odpowiedziały mu bojowe okrzyki z tłumu, na który uciszające zaklęcia Voldemorta najwyraźniej długo nie działały. Ja również krzyczałam, w końcu byłam w stanie coś powiedzieć, ale najwyraźniej tylko w tłumie, w którym nikt nie mógł mnie dostrzec.
– A więc dobrze – rzekł Voldemort, a w jego cichym, aksamitnym głosie czaiła się groza
większa od tej, którą budziły jego zaklęcia. – Skoro taki jest twój wybór, Longbottom, zmienimy nieco nasz plan. Sam tego chciałeś.
Voldemort machnął różdżką. Chwilę później z jednego z roztrzaskanych okien zamku wyleciało coś przypominającego martwego ptaka i padło na wyciągniętą dłoń Voldemorta. Chwycił to coś za wydłużony koniec i potrząsnął. W powietrzu zachybotała pusta i wystrzępiona Tiara Przydziału.
W Hogwarcie nie będzie już więcej Ceremonii Przydziału – powiedział Voldemort. – Nie będzie już różnych domów. Wszystkim wystarczy jedno godło, godło mojego szlachetnego przodka, Salazara Slytherina. Prawda, Neville’u Longbottom?
Te słowa nie były niczym nieprzewidywalnym, ale jednak zachwiały większością z obrońców, szczególnie tych, którzy ze Slytherinu nie pochodzili. Wszystko działo się szybko, Voldemort wycelował różdżkę w Neville’a, który zesztywniał i znieruchomiał, a potem wcisnął mu na głowę Tiarę Przydziału, tak że zakryła mu oczy. Śmierciożercy od razu zareagowali, unieśli różdżki w geście wierności swemu przywódcy.
Neville pokaże nam teraz, co się stanie z każdym, kto będzie na tyle głupi, by nadal mi się sprzeciwiać – rzekł Voldemort i krótkim machnięciem różdżki sprawił, że Tiara Przydziału stanęła w płomieniach.
Nie mogłam na to patrzeć, Neville płonął jak żywa pochodnia, nie mogąc się poruszyć. Chciałam krzyczeć, w końcu coś zrobić, pokazać, że Neville nie jest jedynym, który się tak łatwo nie podda, ale wtedy wiele rzeczy wydarzyło się równocześnie.
Usłyszeliśmy wrzawę dochodzącą z odległych granic terenów szkolnych, jakby setki ludzi wdzierało się przez niewidoczne mury i gnało w stronę zamku, wydając wojenne okrzyki. Jednocześnie zza rogu zamku wyłonił się Graup, rycząc: „HAGGER!", na co natychmiast odpowiedziały rykiem olbrzymy Voldemorta i pobiegły ku niemu jak rozwścieczone słonie, aż ziemia zadygotała. Potem rozległ się tętent kopyt i brzdęknięcia cięciw, a na śmierciożerców spadł deszcz strzał. Rozbiegli się z krzykiem. Neville się poruszył. Jednym szybkim, płynnym ruchem uwolnił się spod Zaklęcia Pełnego Porażenia Ciała. Płonąca Tiara Przydziału spadła mu z głowy, a on wyciągnął z niej srebrny miecz z wysadzaną rubinami rękojeścią… Miecz Gryffindora, pomyślałam, to znak, że nie wszystko jeszcze skończone.
Jednym ciosem odrąbał wielkiemu wężowi łeb, który śmignął wysoko w powietrze, połyskując w świetle bijącym z sali wejściowej. Voldemort otworzył usta, wydając z siebie okrzyk wściekłości, którego nikt nie mógł usłyszeć, a cielsko Nagini opadło z głuchym łoskotem u jego stóp…
Nagle ktoś rzucił Zaklęcie Tarczy między Neville’a i Voldemorta, zanim ten ostatni zdołał unieść różdżkę. Spojrzałam na Hagrida, którego ręce były teraz puste. Jak? Hagrid ryknął z niedowierzaniem:
HARRY! HARRY… GDZIE JEST HARRY?!
Wokół zamku zapanował chaos. Śmierciożercy pierzchali przed nacierającymi centaurami, wszyscy umykali przed miażdżącymi stopami olbrzymów, a bitewne okrzyki nadchodzących nie wiadomo skąd posiłków nasilały się z każdą chwilą. Nad głowami olbrzymów Voldemorta krążyły wielkie, skrzydlate stworzenia, testrale i hipogryf Hardodziob, pazurami i dziobami atakując ich oczy, podczas gdy Graup okładał ich pięściami.
Nie wiedząc, co robię i nie do końca rozumiejąc, co tu się dzieje, razem z innymi czarodziejami przemknęłam do sali wejściowej. Voldemort też tam był, cofał się w kierunku Wielkiej Sali, wciąż krzycząc coś do śmierciożerców i rzucając zaklęciami na prawo i lewo, pomiędzy nim a Seamusem i Hanną znikąd pojawiały się Zaklęcia Tarczy. Do mojej głowy dochodziły przeróżne myśli. Harry pod peleryną? Czy to w ogóle możliwe?
Drzwi sali szturmował co raz większy tłum, wszyscy chcieli walczyć, odżyła w nich nadzieja. Nikt Harry'ego nie widział, ale chyba wszyscy wiedzieli, że Chłopiec, Który Przeżył przeżył po raz kolejny. Chciałam, żeby tak było. Ta myśl wlała we mnie nadzieję i ogień potrzebny do walki.
W sali wejściowej zaroiło się od skrzatów domowych, wrzeszczących i wymachujących tasakami i nożami do krajania mięsa, a przewodził im Stworek, który pokrzykiwał głosem ropuchy:
Do boju! Do boju! Za mojego pana, obrońcę domowych skrzatów! W imię mężnego Regulusa, do boju! Do boju z Czarnym Panem!
Rozwścieczone skrzaty dźgały i chlastały nożami wrogów po kostkach i łydkach, wszędzie roiło się od śmierciożerców padających pod samym ciężarem mrowia obrońców zamku, wyciągających z ran groty strzał, łapiących się za krwawiące łydki albo próbujących uciec, ale daremnie, bo przy drzwiach frontowych wpadali prosto w tłum nowo przybyłych.
Nagle znalazłam się obok Hermiony i Luny, a naprzeciw nas stanęła Bellatriks Lestrange. Byłyśmy kilkadziesiąt metrów od Voldemorta, ale ważniejsza była ona. Wyrządziła chyba najwięcej krzywd ze wszystkich śmierciożerców. Longobottomowie, Syriusz i setki innych czarodziejów. Walczyłyśmy najdzielniej, jak mogłyśmy. W końcu poczułam w sobie tę odwagę, za którą zostałam przydzielona do Gryffindoru, ale w pewnym momencie Mordercze Zaklęcie minęło mnie tylko o milimetry. To nieco zachwiało moją pewnością, ale usłyszałam ukochany głos, choć nieco wściekły.
NIE W MOJĄ CÓRKĘ, SUKO! - krzyknęła mama, a ja otworzyłam oczy ze zdumienia. Zrzuciła pelerynę i biegła w kierunku Bellatriks, która ryknęła śmiechem. Oj nie, śmianie się z mamy to najgorsze, co można zrobić. - Z DROGI! – wrzasnęła na naszą trójkę i wycelowała w Lestrange.
Różdżka mamy ze świstem przecinała powietrze, drgała i wirowała błyskawicznie, a szyderczy uśmiech spełzł z twarzy Bellatriks Lestrange i zamienił się w grymas wściekłości. Z obu różdżek raz po raz wytryskiwały strumienie światła, posadzka wokół nich rozgrzała się i popękała – obie walczyły, by zabić.
Nie! – krzyknęła mama, gdy podbiegło kilku uczniów, chcąc ją wesprzeć. – Cofnąć się! Zostawcie ją mnie!
Widziałam w jej oczach mord i choć nieco mnie to przeraziło, to rozumiałam jej chęć zemsty. Tyle bólu, tyle strachu, tyle łez...
– Co się stanie z twoimi dziećmi, kiedy cię zabiję?! – wrzasnęła Bellatriks, a ja miałam ochotę sama wymierzyć sprawiedliwość. – Kiedy mamusia połączy się ze swoim Fredziem?!
Już… nigdy… nie tkniesz… moich… dzieci! – krzyknęła mama, a ja wiedziałam, co będzie dalej.
Bellatriks zaniosła się szyderczym śmiechem, a Zaklęcie mamy przemknęło pod wyciągniętą ręką Bellatriks i ugodziło ją w pierś, prosto w serce. Szyderczy śmiech Lestrange zamarł, oczy wyszły jej na wierzch i zaledwie zrozumiała, co się stało, runęła na posadzkę. Obserwujący walkę tłum ryknął z zachwytu, a Voldemort zawył z wściekłości.
Moja matka kogoś zabiła, moja matka zabiła Bellatriks Lestrange. To było nie do pojęcia, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że w tej wojnie już nic nie jest do pojęcia. Najważniejsze, że Bellatriks już nikogo nie skrzywdzi. Potworna siła odrzuciła walczących z Voldemortem i on sam w dzikiej furii kierował się w stronę mamy. Krzyknęłam w myślach z przerażenia i próbowałam coś zrobić, ale ktoś mnie uprzedził
Protego! – rozległ się czyjś głos, a środek sali przedzieliła magiczna tarcza.
Voldemort rozejrzał się, szukając tego, kto rzucił zaklęcie. W tej samej chwili Harry
zrzucił z siebie pelerynę-niewidkę. Zamarłam. Czyli to prawda, moja nadzieja nie była płonna. W tym samym momencie, w którym dotarło do mnie, że Harry jednak żyje, on znów był w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Chciałam mu pomóc, chciałam go ocalić, choćby za cenę własnego życia, ale zanim cokolwiek zrobiłam on krzyknął:
Niech nikt nie próbuje mi pomagać! Tak musi się to zakończyć. Tylko ja i on.
Voldemort zasyczał jak wąż, jego oczy zapłonęły czerwienią.
Potter znowu kłamie! Przecież to nie w jego stylu! Kogo tym razem wykorzystasz, by ratować własną skórę, Potter?
Nikogo. Nie ma już horkruksów. Tylko ty i ja. Żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje. A jeden z nas za chwilę odejdzie na zawsze… - Zadrżałam, słysząc te słowa. Od dawna wiedziałam, że tak brzmi przepowiednia, jednak teraz dotarło to do mnie z całą mocą. Harry stoi sam naprzeciwko najpotężniejszego czarnoksiężnika w dziejach Magii. Czy jest coś, co może go ocalić?
Jeden z nas? – zadrwił Voldemort, cały spięty, jak wąż szykujący się do skoku na ofiarę. – I myślisz, że znowu ci się uda? Chłopcu, któremu przypadkiem udało się przeżyć, marionetce Dumbledore’a, który pociągał za sznurki?
Nazywasz przypadkiem to, że moja matka oddała życie, aby mnie ocalić? Nazywasz przypadkiem to, że postanowiłem stawić ci czoła na tym cmentarzu? I przypadkiem było to, że nie broniłem się tej nocy, a jednak przeżyłem i powróciłem, by z tobą walczyć?
Nie bronił się, nawet nie próbował, wiedział, że musi umrzeć, żeby można było pokonać Voldemorta. To go ocaliło, jego szczerość i miłość.
Same przypadki! – krzyknął Voldemort, ale wciąż nie atakował, a wszyscy zamarliśmy jak spetryfikowani, wstrzymując oddech. – Miałeś po prostu szczęście! I zawsze chowałeś się za plecami większych od siebie czarodziejów, pozwalając mi zabić ich zamiast ciebie!
- Tej nocy już nikogo nie zabijesz – powiedział Harry, gdy obaj wciąż krążyli po kole, patrząc sobie w oczy. – Już nigdy nie będziesz w stanie zabić żadnego z nich. Jeszcze tego nie pojąłeś? Byłem gotów umrzeć, by powstrzymać cię od krzywdzenia tych ludzi…
Ale nie umarłeś!
Chciałem umrzeć i to wystarczyło. Zrobiłem to samo, co moja matka. Ochroniłem ich przed tobą. Nie zauważyłeś, że nie działają na nich twoje zaklęcia? Nie możesz ich torturować. Nie możesz ich tknąć. Nie nauczyłeś się niczego na własnych błędach, Riddle…
Harry wszystkich nas ocalił, był w tym taki podobny do matki.
Jak śmiesz…
Tak, śmiem. Wiem o wielu sprawach, o których ty nie wiesz, Tomie Riddle. O wielu bardzo ważnych sprawach. Chcesz poznać kilka z nich, zanim popełnisz kolejny wielki błąd?
Mówisz o miłości? – zapytał Voldemort szyderczym tonem. – O tym ulubionym sloganie Dumbledore’a, o miłości, która według niego jest silniejsza od śmierci, choć jego nie uratowała przed runięciem z Wieży Astronomicznej i roztrzaskaniem się u jej stóp jak stara lalka z wosku? O miłości, która nie powstrzymała mnie od rozdeptania twojej matki jak karalucha? Ale tutaj jakoś nikt nie kocha cię aż tak, Potter, by wybiec i zasłonić cię swoim ciałem. Co cię teraz ochroni przed śmiercią?
Nikt? Nikt?! Pierwsze o czym pomyślałam, gdy ten pojedynek się rozpoczął, to ratowanie Harry'ego. Moje życie bez niego nie miałoby żadnego sensu, zrozumiałam to, gdy zobaczyłam go bezbronnego w ramionach Hagrida, ale wiedziałam, że to musi się rozegrać między nimi. Mój fałszywy ruch mógłby wszystko zepsuć, więc patrzyłam dalej na to, co się dzieje, z nadzieją, że już za chwilę będzie po wszystkim, że będę mogła utonąć w jego ramionach i liczyć na to, że zaczniemy jeszcze raz.
Jest coś takiego – odrzekł Harry i obaj nadal krążyli wokół siebie, nie spuszczając z siebie wzroku, uwikłani w siebie, oddzieleni od siebie tylko tą jedną, ostatnią tajemnicą.
Jeśli nie miłość ma cię tym razem ocalić – powiedział Voldemort – to pewnie wierzysz, że masz w sobie jakąś magiczną moc, której ja nie mam, albo broń potężniejszą od mojej?
Wierzę, że mam jedno i drugie – odparł Harry , ale Voldemort natychmiast zaczął się śmiać, a był to śmiech bardziej przerażający od jego wściekłych wrzasków, śmiech opętańczy, całkowicie pozbawiony humoru, toczący się złowrogim echem po Wielkiej Sali.
A więc myślisz, że twoja magiczna moc jest większa od mojej? Od mocy Lorda Voldemorta, znającego tajniki magii, o których nawet nie marzył sam wielki Dumbledore?
Och, marzył o nich – odrzekł Harry – ale wiedział więcej od ciebie, wiedział dość, by nie zrobić tego, co ty zrobiłeś.
Bo był słaby! Był za słaby, by posiąść to, co mogło być jego, a będzie należało do mnie!
Mylisz się, był po prostu od ciebie mądrzejszy. Był lepszym od ciebie czarodziejem i lepszym człowiekiem.
To ja sprawiłem, że umarł!
Tak ci się wydaje, ale mylisz się.
Wszyscy głęboko odetchnęliśmy, śmierć Dumbledore'a do tej pory owiana była tajemnicą, a Harry chyba wiedział o czymś, o czym nie wiedział już nikt inny.
DUMBLEDORE NIE ŻYJE! – krzyknął Voldemort tak, jakby rzucał na Harry’ego
zaklęcie, które miało mu sprawić straszliwy ból. – Jego ciało gnije w marmurowym grobowcu
na błoniach tego zamku! Widziałem je, Potter, i wiem, że Albus Dumbledore nigdy nie
powróci!
Tak, Dumbledore nie żyje – odparł spokojnie Harry – ale to nie ty go zabiłeś. Sam wybrał sposób, w jaki umarł, wybrał go wiele miesięcy przed swoją śmiercią, zaplanował wszystko z kimś, kogo uważałeś za swojego sługę.
Cóż to za dziecinne mrzonki? – zakpił Voldemort, ale wciąż nie atakował, utkwiwszy swoje czerwone oczy w zielonych oczach Harry’ego.
Severus Snape nie był twoim sługą – rzekł Harry. – Snape był człowiekiem Dumbledore’a. Był nim od samego początku, od chwili, gdy zacząłeś gnębić moją matkę. A ty nigdy nie zdawałeś sobie z tego sprawy, bo jednej rzeczy nie pojąłeś, Tomie Riddle. Czy kiedykolwiek widziałeś patronusa Snape’a?
Voldemort nie odpowiedział. Nadal krążyli wokół siebie jak dwa wilki, zanim rzucą się na siebie.
– Patronusem Snape’a była łania. Taka sama jak patronus mojej matki, bo Snape kochał ją przez prawie całe życie, od czasu, gdy jeszcze byli dziećmi. A powinieneś to zrozumieć - dodał, gdy Voldemortowi zadrgały nozdrza – kiedy poprosił cię, abyś darował jej życie.
Pożądał jej, to wszystko, ale kiedy umarła, uznał, że przecież jest wiele innych kobiet, o czystszej krwi, bardziej jego wartych…
Nie, to nie w stylu Snape'a, można o nim mówić wszystko, ale był człowiekiem honoru, więc jeśli kogoś kochał to na pewno całym sercem i na zawsze.
Tak ci powiedział, to zrozumiałe, bo był szpiegiem Dumbledore’a od chwili, gdy jej zagroziłeś, przez cały czas działał przeciwko tobie! Dumbledore był już umierającym człowiekiem, kiedy Snape go dobił!
No i co z tego?! – wrzasnął Voldemort, który dotąd słuchał uważnie, a teraz wybuchnął chichotem szaleńca. – Jakie to ma znaczenie, czy Snape był człowiekiem moim czy Dumbledore’a? Co mnie mogą obchodzić ich podstępne działania przeciwko mnie? Obu rozdeptałem, tak jak rozdeptałem twoją matkę, Snape’a rzekomo wielką miłość! Och, ale to wszystko układa się w pewną całość, Potter, tyle że ty nie masz o tym pojęcia! Dumbledore nie chciał, by Czarna Różdżka wpadła w moje ręce! Wolał, by władał nią Snape! Ale spóźniłeś się, chłopczyku, zdobyłem różdżkę przed tobą, zrozumiałem to wszystko szybciej od ciebie! Zabiłem Snape’a trzy godziny temu i jestem prawowitym panem Czarnej Różdżki, Berła Śmierci, Różdżki Przeznaczenia! Zawiódł ostatni plan Dumbledore’a!
Przez chwilę zadrżałam ze strachu, więc te wszystkie opowieści dla dzieci o trzech braciach są prawdziwe, a Czarna Różdżka znajduje się w rękach Voldemorta. Bałam się o Harry'ego, ale wierzyłam, że drugi raz świat nie każe mi tak cierpieć.
Tak, zawiódł – przyznał Harry. – Masz rację. Ale zanim spróbujesz mnie zabić, radzę ci zastanowić się nad tym, co zrobiłeś… spróbuj okazać skruchę, Tomie Riddle…
Co?
Nic, co do tej pory powiedział Harry, nie wstrząsnęło Voldemortem tak, jak ta uwaga.
Jego źrenice zwęziły się do pionowych szparek, a skóra wokół oczu pobielała. Voldemort i skrucha, choćby udawana, to było nie do pojęcia. Harry był tak pewny siebie, że uwierzyłam, że to naprawdę się uda.
To twoja ostatnia szansa – rzekł Harry – jedyne, co ci pozostało… widziałem, czym się staniesz, jak tego nie zrobisz… bądź mężczyzną… spróbuj… spróbuj okazać skruchę…
I ty śmiesz…?
Tak, śmiem, bo ten ostatni plan Dumbledore’a zawiódł, ale to nie we mnie trafiły rykoszetem jego skutki, tylko w ciebie, Riddle.
Dłoń Voldemorta, trzymająca Czarną Różdżkę, zadrżała, a Harry mocniej zacisnął palce na różdżce Dracona. Wiedziałam, że tylko sekundy dzielą nas od ostatecznego rozstrzygnięcia.
Ta różdżka wciąż cię nie słucha tak, jak powinna, bo zabiłeś nie tę osobę. Severus Snape nigdy nie był prawowitym panem Czarnej Różdżki. Nie pokonał Dumbledore’a.
Zabił…
Czy ty mnie nie słuchasz? Snape nigdy nie pokonał Dumbledore’a! Razem tę śmierć zaplanowali! Dumbledore chciał umrzeć niepokonany i to on byłby ostatnim prawowitym panem Czarnej Różdżki! Gdyby wszystko potoczyło się zgodnie z tym planem, różdżka na zawsze utraciłaby swoją niezwykłą moc, bo nikt mu jej nie odebrał!
W takim razie Dumbledore mógł mi równie dobrze sam dać tę różdżkę, Potter! – wycedził z mściwą satysfakcją Voldemort. – Wykradłem tę różdżkę z grobu jej ostatniego pana! Wziąłem ją wbrew woli jej ostatniego pana! Do mnie należy jej moc!
Nadal tego nie rozumiesz, Riddle? Nie wystarczy po prostu ją mieć! Możesz ją trzymać w dłoni, możesz jej używać, ale przez to nie stajesz się jej prawdziwym właścicielem. Nie słuchałeś tego, co mówił Ollivander? To różdżka wybiera czarodzieja… Czarna Różdżka rozpoznała swojego nowego pana, zanim Dumbledore umarł, a był nim ktoś, kto nigdy jej nie dotknął. Odebrał różdżkę Dumbledore’owi wbrew jego woli, nie zdając sobie w pełni sprawy z tego, co uczynił, nie mając pojęcia, że najpotężniejsza, najgroźniejsza różdżka na świecie jest gotowa mu służyć... Prawdziwym panem Czarnej Różdżki stał się Draco Malfoy.
Już dawno zgubiłam się w tym wszystkim, Insygnia Śmierci, śmierć Dumbledore'a, Snape'a, to wszystko było dla mnie zagadką, bo Harry nigdy do końca nie wtajemniczał mnie w swoje plany. Miałam do niego o to żal, ale nie to teraz było najwazniejsze.
Cóż za różnica? – zapytał cicho Voldemort. – Nawet gdybyś miał rację, Potter, między nami niczego to nie zmienia. Nie masz już swojej różdżki z piórem feniksa, teraz wszystko zależy
tylko od tego, który z nas zręczniej posługuje się magią… a kiedy cię zabiję, pójdę po Dracona
Malfoya i…
– Za późno – przerwał mu Harry. – Utraciłeś swoją szansę. Byłem szybszy. Pokonałem Dracona parę tygodni temu. Zabrałem mu różdżkę.
Wszyscy spojrzeli na Harry'ego, a ja czułam się co raz bardziej zagubiona. Może kiedyś zrozumiem, co działo się przez ten rok, kiedy ja próbowałam odbudować Gwardię Dumbledore'a i stawiać opór nowym porządkom w Hogwarcie. Co robił wtedy Harry, Hermiona i Ron?
No więc pojąłeś już, jak się to wszystko skończyło? – szepnął. – Czy różdżka, którą
masz w ręku, wie, że jej ostatni pan został rozbrojony? Bo jeśli wie… To ja jestem
prawowitym panem Czarnej Różdżki.
Zaczarowane sklepienie rozjarzyło się czerwonozłotą poświatą, gdy nad parapetem najbliższego okna pojawiła się krawędź oślepiającej tarczy słońca. Blask padł jednocześnie na ich twarze, tak że twarz Voldemorta nagle zapłonęła czerwienią. Voldemort wykrzyczał Mordercze Zaklęcie, ale Harry też krzyknął w tym samym momencie.
Avada Kedavra!
Expelliarmus!
Zamknęłam oczy, bojąc się tego, co mogę ujrzeć, gdy je otworzę. Nastała cisza, a potem szok minął i wokół Harry’ego wybuchła dzika wrzawa. Otworzyłam oczy i zobaczyłam bezwładne ciało Voldemorta. Udało się. Wszyscy skoczyli tłumnie do Harry'ego. Pierwsi dobiegli Ron i Hermiona, i to oni otoczyli go ramionami, też do niego podbiegłam, zaraz potem Neville, Luna, każdy chciał mu podziękować.
Słońce podnosiło się nad Hogwartem, a Wielka Sala rozgorzała światłem i życiem. Harry musiał wszystkich pocieszać, pomagać, nie miał czasu nawet dla Hermiony i Rona, a co dopiero dla mnie. Odsunęłam się w cień, dając mu czas na przyswojenie wszystkiego, co się działo.
Gdy wszystko zostało uprzątnięte, a ciała poległych znalazły się w odpowiednim miejscu, spotkaliśmy się w Wielkiej Sali. Stoły były przywrócone do ładu, ale nikt się tym nie przejmował. Siedziałam obok mamy i taty i spoglądałam na Harry'ego po drugiej stronie stołu. Ani razu na mnie nie spojrzał, czyżby coś się zmieniło w jego uczuciach? Odrzuciłam od siebie szybko tę myśl i zobaczyłam, jak Ron i Hermiona wstają od stołu, a Harry nagle zniknął. No tak, znowu peleryna-niewidka, znowu ich trójka. Gdyby nie to, że Ron był szaleńczo zakochany w Hermionie, a ona była moją bliską przyjaciółką, to chyba byłabym chorobliwie zazdrosna. O te wszystkie tajemnice, niedopowiedzenia, brak pożegnań, odsuwanie mnie od wszystkiego. Wiem, że chcieli mnie chronić, ale jednak ja też nie byłam już małą dziewczynką, która jąkała się za każdym razem, gdy miała odezwać się do Chłopca, Który Przeżył.
~*~
Dzień dobry, zagubiony i zdezorientowany czytelniku. Oto jestem, córka marnotrawna Blogspota zwana w tym świecie Commi. Parę lat temu autorka co najmniej niesmacznych i dziwnych opowiadań z siatkarzami w roli głównej. Dziś wracam jako autorka Potterowskiego fanfiction. Dlaczego? Sama nie wiem. Chęć była, wena przyszła, zachęta też, więc czemu by nie spróbować? Próbuję więc, co z tego wyniknie, nie wiem.
Czekam niecierpliwie na pierwsze recenzje, opinie i przemyślenia. Czy to starych czytelników, którzy odkrywają mnie na nowo, czy nowych, którzy dopiero się ze mną zetknęli. Przyjmę wszystko na klatę :)
Pierwszy rozdział jest gotowy i tylko czeka, aż zostanie przedstawiony światu. Więcej o koncepcji opowiadania i bohaterach w odpowiednich zakładkach :)
Wasza Commi <3


3 komentarze:

  1. Sprawa pierwsza: Troszkę zabolało, że to teraz, tak po śmierci Alana Rickmana, który dla mnie jest chyba najlepszą kreacją filmową w Harrym.
    Sprawa druga: STRASZNIE się cieszę, że tu jesteś i że będzie okazja, żeby znów Cię poczytać!
    Sprawa trzecia: "Say something, I'm giving up on you" zwiastuje mi ogromną huśtawkę nastrojów, którą u Ciebie uwielbiam. Plus uwielbiam cover tej piosenki.
    Sprawa czwarta: AUĆ. Czemu mi nie powiedziałaś, że wracasz? :<

    Buziaki i domyśl się, że ja to ja :*

    OdpowiedzUsuń
  2. To będzie ciekawe, już to widzę. Będę czytać kolejne części!
    http://zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaaaa! Matko boska Potterowska! Jaram się. Wiecej składnej treści po egzaminie z tłumaczeń

    OdpowiedzUsuń