30 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 2

Gdy wsiadałam do samolotu, wszyscy już się dobrali i siedzieli w parach, samotni zostali tylko Harry i George. Kusiło mnie, żeby usiąść z Potterem, może w końcu byśmy porozmawiali, ale jednak, gdy pomyślałam, jak może się potoczyć ta rozmowa, doszłam do wniosku, że wciąż nie mam wystarczająco odwagi. Na dodatek George uśmiechnął się do mnie i wskazał błagalnie na miejsce obok siebie. Właśnie w takich sytuacjach widać było, jak bardzo brakuje mu Freda. Szybko okazało się, że nie chodziło tyle o mnie, co o pokaźnych rozmiarów kobietę, która już zmierzała w kierunku tego samego miejsca. Ze względu na swoją zwinność wyprzedziłam ją i sama zajęłam miejsce obok brata, a rozczarowana kobieta musiała zadowolić się miejscem obok Harry'ego. Wyraźnie mu się to nie spodobało. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro kobieta zajęła jeszcze połowę miejsca chłopaka i przygwoździła go do okna. Uśmiechnął się tylko pod nosem i zamknął oczy. Był taki uroczy, w końcu spokojny, jego twarz spowita była zmęczeniem, ale na ustach błąkał się delikatny uśmiech, może śniło mu się coś miłego.
Z rozmyślań o Harrym i jego snach wyciągnął mnie George, który postanowił, że nafaszerujemy się czekoladowymi żabami. Nie pytałam, skąd je ma. Byłam pewna co do ich pochodzenia, sklep z Magicznymi Dowcipami Weasleyów stał pusty, ale na pewno nie bezużyteczny. Zastanawiałam się, co George będzie robił po powrocie. My mogliśmy wrócić chociaż na rok do Hogwartu, Bill miał Fleur i pracę w Ministerstwie, Charlie smoki w Rumunii, Percy też pewnie zostanie w Ministerstwie, pomimo swoich grzechów przeszłości, a co miał George? Sklep w Londynie, który prowadził z Fredem, a Freda już nie było. Każdy przeżył jego stratę, lecz siłą rzeczy jego bliźniakiem wstrząsnęło to chyba najmocniej, choć z uporem maniaka tego nie okazywał.
- Brakuje mi go, Ginny - powiedział cicho i nagle, jakby na potwierdzenie moich myśli. W jego oczach lśnił smutek, a usta drżały nerwowo. - Czuję się, jakby wyrwano mi kawałek serca. Zawsze razem, nierozłączni, najwięksi psotnicy w Hogwarcie, najlepsi wytwórcy magicznych zabawek. Nie umiem tak bez niego - wydusił z siebie cicho i opadł na moje ramię.
Nic nie odpowiedziałam, pogłaskałam go po głowie i sama powstrzymywałam cisnące się do oczu łzy. Doskonale rozumiałam jego uczucia, takie same myśli miałam, gdy zobaczyłam Harry'ego na rękach Hagrida. Przez chwilę myślałam, że wyrwano mi serce, że zaraz umrę, a jednak nadal żyłam, oddychałam i musiałam walczyć. Tylko Harry wrócił, może nie do mnie, ale chociaż do mojego świata. Mimowolnie obróciłam się do tyłu i spojrzałam na bruneta, który w tym samym momencie podniósł wzrok i obserwował, jak pocieszam brata. Nasze spojrzenia spotkały się i zatrzymały, wpatrywaliśmy się w siebie intensywnie, jakby szukając odpowiedzi na wszystkie pytania. Gdy tak na niego patrzyłam, nie pierwszy raz w życiu żałowałam, że nie opanowałam legilimencji, ale z drugiej strony, czy ja naprawdę chciałam wiedzieć, co Harry myśli, wpatrując się we mnie z takim bólem? Wciąż się bałam, że nie wszystko w jego sercu jest tak jak kiedyś.
Odwróciłam głowę i skupiłam się na George'u, próbowałam przenieść jego uwagę na jakieś inne tory niż zmarły brat bliźniak. Mnie również brakowało Freda, brakowało mi nawet tych wszystkich psot i maltretowania mnie jako najmłodszej, a na dodatek dziewczyny. Czułam, że bez niego już nic nie będzie jak kiedyś. Ta wojna kazała nam dorosnąć, bardzo szybko dorosnąć. Mimo to nie sądziłam, żeby Fred był zadowolony z naszej rozpaczy, chciałby, żebyśmy spróbowali żyć dalej, bo przecież czas płynie, świat ucieka i tak od lat. Niezależnie od tego, czy on jest z nami, czy nie.
George po godzinie zasnął, a ja zostałam sama ze swoimi myślami, nie mogłam się na niczym skupić, choć próbowałam czytać jakieś mugolskie gazety dostępne w samolocie. Czasami chciałam być takim niczego nieświadomym mugolem, którego największym problemem jest następny dzień pracy, a nie walka o zachowanie swojego świata. Choć Voldemorta już nie było, to między nami wszystkimi wciąż czaił się jego cień, nie dając nam spokoju. Czułam, że to, co dzieli mnie i Harry'ego, to właśnie ostatni rok, Voldemort, jego klęska i wszystkie poświęcenia Wybrańca, aby uratować czarodziejski świat od totalnej zagłady. Podziwiałam go, oczywiście, dla wszystkich był bohaterem, ale dla mnie przede wszystkim był tym zwykłym chłopakiem w czarnych włosach i okrągłych okularach, który czerwienił się, gdy wspominałam o swoich byłych chłopakach, bał się, że ktoś nas nakryje, gdy po kryjomu całowaliśmy się przy posągu w Hogwarcie. Był moim, kochanym Harrym, który końcowe miesiące piątego roku mojej nauki w szkole magii uczynił najpiękniejszymi miesiącami mojego życia. I tylko jego własne obawy nas rozdzieliły. Zawsze w głowie miałam jego słowa, że będąc ze mną, żył cudzym życiem. Ale, gdy Voldemort został pokonany, Harry, choć na wyciągnięcie ręki, wciąż był ode mnie daleko. Usłyszałam poirytowane "przepraszam" i zobaczyłam, jak Potter przeciska się obok swojej sąsiadki, by przedostać się do toalety. Tym razem bez wahania ruszyłam za nim, wspomnienia dodały mi odwagi.
- Harry, proszę, porozmawiajmy - zaczepiłam go, gdy wyszedł z toalety. - Przecież nie możemy siebie unikać, nie chcemy... - zawahałam się i poprawiłam, bo nie byłam pewne jego myśli. - Ja nie chcę - zakończyłam twardo, dając mu do zrozumienia, że zależy mi na naszej relacji.
Ale on tylko przystanął, spojrzał na mnie z lękiem i odpowiedział:
- Potrzebuję czasu, Ginny. To wszystko mnie przerasta.
I odszedł, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie. Najbardziej bolało to, że z Ronem i Hermioną rozmawiał już całkiem normalnie, nawet się przy nich uśmiechał. Nie miałam im tego za złe, ale nie do końca rozumiałam, co się dzieje. Czyżby ostatni rok wytworzył między nami przepaść nie do pokonania? Jeśli tak, to prawdopodobnie runę w nią przy najbliższej okazji.
Resztę lotu byłam otępiona i nawet nie wiem, jak długo lecieliśmy. Dopiero George wyrwał mnie z letargu, potrząsając moim ciałem, czego w ogóle z początku nie czułam.
- Wyglądasz, jakby ktoś rzucił na ciebie Drętwotę - zaśmiał się George. Ucieszyłam się, że wraca mu humor. Chociaż jemu.
- Przysnęłam - skłamałam gładko. - Każdemu się zdarza - uśmiechnęłam się blado, mając nadzieję, że nie będzie zbyt spostrzegawczy. Ale George sam był zbyt otępiały, żeby zauważyć to samo u mnie.
Wysiedliśmy z samolotu i od razu zaatakowało nas palące słońce, które parzyło we wszystkie części ciała, ale mimo to było piękne i napawało optymizmem. Tata chciał wyczarować sobie okulary przeciwsłoneczne, ale mama skarciła go, gdy tylko sięgnął po różdżkę. To miały być wakacje bez czarów. Zaśmiałam się na widok przekomarzających się rodziców, od tylu lat zawsze tacy sami. Potem spojrzałam na Billa, który czule obejmował Fleur, Rona, który niby niechcący złapał rękę Hermiony i poczułam się strasznie samotna.
- Miłość kwitnie - powiedział Charlie, prychając pod nosem. - Co nie, Ginny? - zwrócił się do mnie, bo jakoś nikt nie kwapił się z odpowiedzią na jego stwierdzenie.
- Jak widać na załączonym obrazku - odpowiedziałam z westchnieniem, nie chcąc wdawać się w dyskusje.
- I tylko nas jak zwykle omija - stwierdził gorzko Charles. Przypomniałam sobie, że on sam musiał zerwać ze swoją narzeczoną, gdy zdecydował się na czas walki wrócić do Anglii. Nie rozumiałam tej sytuacji, ale ja chyba po prostu nie rozumiałam miłości.
- Nie omija, tylko okoliczności zmuszają nas do rezygnacji z własnego szczęścia - stwierdziłam, mając na myśli za równo swoją sytuację jak i Charliego. - Miłość nie jest dana raz na zawsze, ale nie możemy się poddawać. Walcz, Charlie, walcz.
- Dorosłaś, Ginny, bardzo dorosłaś - powiedział z uznaniem i lekkim zdziwieniem. - I wiesz co? Masz rację! Tak! Masz świętą rację - krzyczał wesoło z radości, której kompletnie nie rozumiałam. - Dzięki, Ginny! - Pocałował mnie w policzek i czym prędzej pobiegł do Percy'ego, jakby ten miał mu pomóc w jakimś misternym planie. Nigdy nie rozumiałam moich braci.
- Chyba otworzyłaś mu oczy. - Podszedł do mnie George, który najwyraźniej całą naszą rozmowę podsłuchiwał.
- Oby nie tylko jemu - szepnęłam, mając na myśli Harry'ego, podbiegającego właśnie do Rona i Hermiony, choć jeszcze przed chwilą szedł spokojnie za nami. Czyżby coś usłyszał? A jeśli tak, to czy dotarło do niego, że nie chodzi tylko o Charliego, ale i o nas? Nie miałam czasu na zadawanie sobie tych wszystkich pytań, bo akurat weszliśmy do hali przylotów, żeby odebrać swoje bagaże.
Po otrzymaniu wszystkich walizek z powrotem, wsiedliśmy do autokaru, który miał nas zawieść do hotelu. Tym razem już się nie zastanawiałam, tylko od razu usiadłam z Georgem. Skoro Potter potrzebował czasu, nie zamierzałam mu go zabierać. W hotelu okazało się, że mamy do dyspozycji wielki apartament z czterema sypialniami i salonem. Już nawet nie pytałam, skąd na to wszystko mamy pieniądze, skoro w tym świecie obowiązuje inna waluta niż w czarodziejskim. Pokoje podzieliły się równie szybko co siedzenia w samolocie. Ron wybłagał u mamy pokój z Hermioną, chociaż nie była tym zachwycona, wspominając coś o tym, że takie rzeczy to po ślubie. George, Charlie i Percy zajęli salon, uznając, że jest największy, a skoro ich jest trójka, to muszą mieć najwięcej przestrzeni. W ten sposób została jedna sypialnia, ja i Harry. Byłam wściekła, a on uśmiechał się pod nosem.
- Uch - westchnęła mama - skoro Ron i Hermiona, to wy pewnie też, tak... - bardziej stwierdziła, niż zapytała, a ja spojrzałam z niedowierzaniem. Nikt tego nie zauważył? Nie zorientowali się, że Harry praktycznie ze mną nie rozmawia i odnosi się do mnie z rezerwą? Naprawdę nie było tego widać? Przez chwilę miałam wrażenie, że wpadłam w paranoję, wymyśliłam sobie, że Potter ma jakiś problem, ale odezwała się Hermiona.
- To nie jest najlepszy pomysł. Myślę, że lepiej będzie, jeśli ja będę w pokoju z Ginny, a Ron z Harrym.
Wszyscy przyjęliśmy to z wdzięcznością, no, może oprócz Rona, który jęczał coś o niesprawiedliwości losu. Szepnęłam do Hermiony "dziękuję" i byłam pewna, że brunet to zauważył i na chwilę zagościł na jego twarzy grymas zawodu. Ale, jeśli chodzi o Harry'ego Pottera i jego ówczesne uczucia, to niczego nie byłam pewna.
Było późne popołudnie, gdy się rozpakowaliśmy, więc zeszliśmy na obiadokolację, przynajmniej przy stole nie było problemów, bo wszyscy mogliśmy usiąść razem. Nie zwracałam uwagi na nikogo, nie miałam już siły. Obok mnie toczyły się zażarte dyskusje o tym, co można robić w tym miejscu przez dwa tygodnie, ale ja byłam poza tym. Spojrzałam na niego i odkryłam, że nie tylko ja nie brałam udziału w dyskusji. On także był jakby nieobecny, jakby ktoś rzucił na niego drętwotę, mówiąc obrazowymi słowami George'a. Liczyłam na choćby drobny uśmiech, gest, cokolwiek, co mogłoby dać mi nadzieję na pomyślne rozwiązanie tej sytuacji. Nie dostałam nic, a w głowie wciąż tkwiły mi słowa profesor McGonagall.
Wieczorem razem wyszliśmy na spacer wzdłuż piaszczystej plaży, słońce zachodziło, a morze było wyjątkowo spokojne. W końcu się zmęczyliśmy i usiedliśmy na brzegu. Usiadłam pomiędzy Ronem i Hermioną, ale brat obdarzył mnie tak zabójczym spojrzeniem, że od razu się wycofałam. Granger spojrzała na mnie przepraszająco, Ron delikatnie się uśmiechnął i wzruszył ramionami, w odpowiedzi na ten gest również się uśmiechnęłam. Nie mogłam mieć za złe bratu tego, że w końcu znalazł szczęście. Gdy tak na nich patrzyłam, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że cały czas idę i to do tyłu. Zwróciłam na to uwagę dopiero, gdy na coś wpadłam, właściwie na kogoś, na Harry'ego oczywiście, który cały spacer wlókł się kilkaset metrów za nami. Wpadłam na niego, oboje się przewróciliśmy i teraz leżeliśmy obok siebie na piasku.
Odwrócił głowę i spojrzał na mnie czule. Rozpłynęłam się pod tym spojrzeniem, przybliżył się do mnie, jego oczy spoglądały na moje usta. Już czułam jego oddech na wargach, już wyobrażałam sobie nasz pocałunek po tak długiej rozłące, już wierzyłam, że od teraz będzie tylko lepiej. Lecz w tym samym momencie, w którym Harry zamknął oczy, chcąc mnie pocałować, między nas wpadł George, krzycząc: "Nie wiedziałem, że robimy kanapkę!". I tak oto cała rodzina Weasleyów, łącznie z rodzicami!, rzuciła się na nas. Tarzaliśmy się w piasku, a ja żałowałam, że George nie poczekał choć chwilę dłużej. Było już tak blisko. Długo mogła nie nadarzyć się znów podobna okazja, Harry mógł już nie mieć odwagi, nie chcieć, a ja miałam co raz mniej siły. Oczywiście cieszyłam się, że mój brat wraca do starych zwyczajów, to świadczyło o tym, że co raz lepiej radzi sobie z brakiem swojego bliźniaka, ale naprawdę byłam wtedy rozczarowana. Bałam się, że to była nasza jedyna szansa.
Gdy wracaliśmy do hotelu, Hermiona posyłała mi znaczące spojrzenia. W pokoju czekała mnie poważna rozmowa, dobrze o tym wiedziałam. Ona jedna mogła mi jeszcze jakoś pomóc. Wierzyłam, że będzie tą, która połączy na nowo losy moje i Harry'ego.
- Nie rozumiem, co się między wami dzieje - oznajmiła bezradnie, kiedy leżałyśmy już w łóżkach gotowe do snu, a z salonu dochodziły odgłosy dzikiej zabawy urządzonej przez moich trzech najstarszych braci. - Jak patrzę na Harry'ego, to widzę, że za tobą tęskni, że mu zależy. Ale jak z nim rozmawiam, to nie jest w stanie stwierdzić, czy w ogóle na czymkolwiek mu zależy - ciągnęła rozżalona - kurczę, naprawdę mi się to nie podoba. Owszem, on nigdy nie był dobry w relacjach z dziewczynami, wystarczy pomyśleć o jego związku z Cho. - Wspomnienie pierwszej dziewczyny Pottera wzbudziło we mnie jeszcze większy smutek, ale Hermiona nie zwróciła na to uwagi, tylko mówiła dalej. - Tylko z wami to co innego, wy się zawsze dogadywaliście, tak długo na siebie czekaliście, w takich okropnych okolicznościach się rozstaliście. To straszne, wy musicie do siebie wrócić...
Słowa Granger dodały mi otuchy, ale dobrze wiedziałam, że wcale nie musimy.
- On się zmienił, Hermiono, to nie jest ten sam Harry - odpowiedziałam przyjaciółce. - To wszystko strasznie go okaleczyło, nie radzi sobie z relacjami z ludźmi.
- Nieprawda! Ze mną i Ronem rozmawia - stwierdziła, była tak oburzona, że aż wstała z łóżka, a ja tylko na nią spojrzałam ze zdziwieniem, ale i zrozumieniem.
- Widzisz, wy byliście z nim, szukaliście z nim horkruksów, ty byłaś z nim w Dolinie Godryka, uratowałaś go przed Voldemortem, Ron uratował go przed jednym z horkruksów. Wy wiedzieliście wszystko, ja do tej pory znam tylko strzępki historii...
Hermiona natychmiast mi przerwała, nie dając dokończyć myśli.
- Nie wiedzieliśmy wszystkiego! Do Zakazanego Lasu poszedł sam, nawet się nie żegnając. Przecież on szedł na śmierć! - krzyknęła rozpaczliwie na wspomnienie tych strasznych chwil, kiedy myśleliśmy, że Harry już nigdy nie stanie obok nas.
- Ale i tak wiedzieliście więcej - ciągnęłam dalej, nie zwracając uwagi na łzy szatynki. - To wy byliście z nim przez cały czas, my byliśmy blisko przez pół roku, rok. Wy jesteście razem od siedmiu lat, na dobre i na złe, na życie i śmierć - głos mi drżał, gdy to wszystko mówiłam, ale musiałam w końcu komuś to opowiedzieć. - To ze mną żył pożyczonym życiem - dodałam na koniec i łzy popłynęły niepohamowanym strumieniem.
Hermiona już nic nie powiedziała, chyba zrozumiała całą sytuację. To, jak wielka przepaść pojawiła się między mną a Harrym, gdy pożegnał mnie rok temu w Norze. Usiadła obok mnie na łóżku, wzięła w ramiona i pozwoliła mi płakać tak długo, aż skończą mi się łzy. Szeptała od czasu do czasu, że wszystko się jakoś ułoży. Bardzo chciałam jej wierzyć, może Potter potrzebował po prostu czasu? Jesteś mu potrzebna, Ginny. Jak nigdy dotąd. Tłukły się w mojej głowie słowa profesor McGonagall, to jedyne, co pamiętam, bo potem zasnęłam w ramionach Hermiony.

~*~
Jest i drugi rozdział. Mam nadzieję, że choć trochę się Wam podoba. Moja sesja miewa się całkiem nieźle, ale byłoby mi jeszcze milej, gdyby pod rozdziałem znalazło się więcej komentarzy niż ostatnio <3 Choćby jedno słowo, zwykłe "jestem, czytam". Chciałabym wiedzieć, ile Was jest, czy jest w ogóle sens coś dalej pisać :*
Commi.